Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wnuczka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wnuczka. Pokaż wszystkie posty

17 grudnia 2021

Moje zobowiązanie.

 No to mam posmak tego co sama zaproponowałam, kiedy córka wygrała konkurs. W większości to ja będę odbierała Dominikę ze szkoły, robiąc przy okazji z nią drobne zakupy. Taka nasza karma ;-) 

Wczoraj czekam pod szkołą i wchodzi moje wnuczę, siada, zapina pasy i mówi:

- Jestem bardzo zła. - więc spokojnie włączam się do ruchu i kątem oka zerkam na moje złe wnuczę.

- Bo wiesz graliśmy na koniec w taką grę i miałam najwięcej punktów ..... bilionów i mnie zżarło... Zamiast na pierwszym miejscu, byłam na szóstym. W ostatniej chwili. Wiesz jak to wkurza.

- Wiem wiem. - mówię ze zrozumieniem problemu. 

- Ale wiesz co, zrobili test z it i na 30 punktów mam 28 i pan przybił mi potrójnego żółwika, bo w level 7 mam najwyższą punktację

- No widzisz, a ty się najpierw złościć, zamiast cieszyć. Bardzo jestem z


ciebie dumna
.

- Ja też jestem dumna. - Zerkam i wreszcie widzę to dowartościowane i wierzące w siebie dziecko. Udało się wszystko osiągnąć miłością i dbałością mimo wszystko. 

- Wiesz babcia, jutro jeszcze szkoła ale luz, a pojutrze ostatni dzień i kończymy szybciej.
- I dostarczą auto i pewnie z mamą wreszcie objedziecie miasto oglądając świąteczne domy i może kupicie lampki na drzwi.... - mrugam porozumiewawczo, bo widzieliśmy tak ślicznie zrobiony wystrój domu.....

Malwina też nie może się już doczekać do ostatniego dnia pracy i pierwszego dnia w nowej pracy. Odlicza dni i trudno z nią rozmawiać o czymś innym niż bliskiej przyszłości.
A my z Jurkiem kibicujemy naszym dziewczyną i cieszymy się ich sukcesami bawiąc się dniem codziennym i niespodziankami, które robi nam życie.

4 grudnia 2021

Trzy pokolenia kobiet.

 Kilka dni temu minęło mi 8 lat życia w Anglii. Mojej córce 10 lat w tym miejscu. Chyba czas na jakieś ogólne podsumowanie tego czasu trzech pokoleń pod jednym dachem.




Nie będę pisała jak to było od przyjazdu, tu będą tylko wnioski. 
Zacznę od siebie, czyli raz nietypowo. Nadal jestem wolna od raka pod dobrą kontrolą i w stanie pozwalającym mi na "rządzenie" w tym domu, czyli wysyłaniu smsów z listami zakupów, czasem decydowanie w temacie kuchni i ogrodu. Mogę spełniać swoje wszystkie marzenia artystyczne i mam dobre zaplecze artystycznych środków wyrazu.

Kuchnia jest godnie wyposażona i nie było problemu kiedy wpadł mi do głowy pomysł na nauczenie się robienia wyrobów mięsnych, a co za tym idzie zakupu kilku narzędzi niezbędnych przy robieniu np. kiełbasek, czy polędwiczek zimno wędzonych o rybach nie wspominając. Bawię się więc w gospodynię tego domu z pełnym uwielbieniem domowników i nie tylko. Ktoś powie, jak możesz tak nic nie robić!!! Intelektualnie dzień w dzień dziobię angielski, przepisy z angielskich książek zdobytych w antykwariatach i charity shopach i poznaję ten kraj z pozycji zwykłego mieszkańca. A przy okazji pomagam córce w realizacji lepszej przyszłości dla niej i dla wnuczki. Mało? Dla mnie wystarczy, a jak mam za dużo wolnego czasu, wsiadam w auto sama, albo z kimś i ruszamy po okolicy miejskiej, podmiejskiej, wiejskiej czy leśnej. Nigdy nie bałam się nowych miejsc i ludzi, a teraz mój angielski i otwartość Anglików wyłączył mi resztki obaw, że nie dam rady. 
Czy żałuję wyjazdu z kraju? Nie. Pod tym względem nic się nie zmieniło od diagnozy raka. 
Moja córka..... Nie wiem, czy to już tu kiedyś pisałam, ale kiedy wyjechała do Anglii z dzieckiem i z byłym mężem, powiedziałam do mojego męża:
- Nareszcie, tam ona sobie poradzi, bo tu z nim zginie i nie podniesie się.
Byłam przekonana, po jej pierwszym roku pracy w UK, że to jest jest jej świat, jej zasady i tu czuje się, jak ryba w wodzie. Kolejne lata tylko mnie w tym upewniają. Pomyśleć, że takie wnioski miałyśmy obie jeszcze na etapie, kiedy ona zaczynała pierwszą pracę w opiece pod czujnym okiem Mary, najlepszej pielęgniarki i człowieka. A przynajmniej zawsze taką opinię miała Malwina i nawet czasem byłam lekko zazdrosna o talenty Mary, ale goniłam takie myśli, ciesząc się, że Malwina ma takie dobre wsparcie w pracy. O polskich zwyczajach nie będę pisała, bo to już zamierzchła dla nas przeszłość. A dzisiaj.... Dzisiaj cieszę się z kolejnego awansu, a raczej zmiany pracy, bo Malwina zmienia pracę z team leadera na deputy managers. Trzy lata bycie team leaders na trzy dystrykty Norfolk, Suffolk i Cambridgeshire starczą na kolejny krok. Teraz będzie zastępcą managera w stacjonarnym sporym domu i już zaciera ręce na nowe wyzwania. Warunki pracy godne pozazdroszczenia. A reszta okaże się "w praniu". Zaczyna 23 grudnia, a 22 grudnia jest ostatni raz w pracy w obecnej firmie. 

Czy podoła? Tego akurat jestem pewna, trzy lata doświadczenia na obecnym stanowisku daje tak dobre przygotowanie, że będzie się dobrze "bawić" pracą. 
Czas na najmłodszą.... Najmłodsza zadowolona ze swojej szkoły średniej, bo już znowu po testach jest w górnych wynikach i po sprawdzeniu testami poziomu dzieciaków okazuje się, że nie straciła swojej lokaty w pierwszej dziesiątce. Co prawda nie znosi, kiedy ją ktoś chwali za bycie dobrą, to czasem od niechcenia powie, że test z fizyki poszedł bardzo wysoko, albo że lubi art zajęcia, bo pani od rysunku jest dobrym nauczycielem i można się od niej jeszcze dużo nauczyć. Matematyka to standard, bo poukładana a doszedł hiszpański, który dość naturalnie jej wchodzi i lubi go. 
Oczywiście jest jeszcze kodowanie i kuchcenie. Najmłodsza potrafi upiec ciasteczka, czy zrobić snacki dla swoich gości. Nie lubi za to zajęć sportowych i nie znosi sportów kontaktowych. Czyż dla takich dziewczyn nie warto tworzyć miejsca do wspólnego wypoczynku i żyć z nimi w świadomości, że jesteśmy rodziną na dobre i złe. 

24 listopada 2021

Idą zmiany

 Już mam dość ... dość tych ciągłych konsultacji w temacie auta. Moje chodzi znośnie i jeszcze pojeździ do menagera, a później liczę, że dostanę coś do jeżdżenia po wsi. A wszystko przez zmianę pracy, a co za nią idzie zdanie służbowego auta. 
- Mamo, ale w jakie auto będziesz wsiadała swobodnie?
- W moje, jeździ, nie zawodzi i nawet wnuczka mówi, że jest spoko.
- No ale jak mam kupić do pracy to jakie, żebyś też nim jeździła. 
- Masz nim jeździć do pracy, czyli rano do, a wieczorem z .... Widzisz tu gdzieś miejsce na moje jeżdżenie? No i o to chodzi dziecko. Spójrz na kijanki, bo jak odebrałaś swoją, to ją pokochałaś od razu. Zobacz ile będzie kosztowała w leasingu na 3 lata. Akurat skończysz NVQ 5 i jak cię znam, będziesz myśleć o kolejnym pomyśle. Dostajesz ode mnie trzy lata pomocy z Dominiką, żebyś miała czas na rozwój i na tym się skup
- Mamo, bo bez ciebie....
- Ale masz mnie i dopóki mogę pomóc, to spokojnie rób to co ci w duszy gra. A ja się pobawię w dom, ogród i ten cholerny angielski.
No dobra, jest całkiem spoko, Najmłodsza stwierdziła, że jak mama zmieni pracę, to ona będzie robiła ze mną zakupy w drodze ze szkoły. Dzisiaj pokazała, że jest w tym dobra. O niczym nie zapomniałyśmy, a po wejściu do domu stwierdziła:
- Babciu, ja dziś zrobię nuggetsy z kurczaka, tylko zrób ten dobry sos. - No i jak tu nie kochać tych moich dziewczyn?
Do świąt musi wybrać auto i odebrać, bo nie ma mowy, żebym woziła je obie do pracy i do szkoły, jak rozkraczy się ten jej samochód do lasu. 
Teoretycznie powinnam pisać o ważnych sprawach w kraju, ale co ja mam napisać, jak ostatnio wybierałam ze złotówkowego konta pieniążki i kurs złotówki do funta nawet mnie zaskoczył. 6.214395 złotego za 1 funta. I to my jesteśmy po brexicie i z kilkoma problemami rząd się tutaj boryka. A Polska tak się wspaniale rozwija w dobrobycie.... Ech, czasem szkoda słów. A wystarczy myśleć, planować, przewidywać i cieszyć się życiem, zamiast kombinować, tworzyć luki, udawać że problemów nie ma i wmawiać wszystkim w około, że to świat się uwziął i to wszystko jest wynikiem teorii spiskowych tego czy tamtego, bo przypadkiem jest nie dość że pracowity, to mądry, konsekwentny i przewidujący dalej niż przeciętny magister w kraju nad Wisłą. Nie ubliżając tym nieprzeciętnym, którzy robią swoje za pięciu i próbują coś racjonalnego wykrzesać z tego kotła.


20 listopada 2021

Chyba ...

 Zebrałam kolejny OPR od mojej córki i co z tego, że ma 150% racji, mówiąc, że więcej mi da czytanie po angielsku niż po polsku, kiedy czasem łapie mnie jakiś polski tekst, a raczej polski tytuł, który wydaje mi się tak abstrakcyjny, że wchodzę i czytam..... oczom nie wierzę, trudno uwierzyć w to co widzę na ekranie ale słyszę z kilku źródeł, że to fakt, nie fake news i chodzę z tą wiedzą zbędną,

próbując zrozumieć, co jest przyczyną takiego upadku mojego rodzinnego kraju. Przyczyny same wyłażą z różnych kątów pamięci i przestaję się dziwić. Czy chcę o nich pisać? Raczej nie tutaj, nie jestem miłośnikiem hejtu tych w butach ortopedycznych i z panienkami od kupionych dyplomów. Wolę rzeczywistość na dzikim zachodzie, gdzie leasing auta to koszt 250 funtów, a minimalna cena godziny pracy to ciut powyżej 10 funtów. Gdzie kostka masła, taka 250g jak kiedyś w Polsce, to cena 1.45 funta, a kilo dobrego schabu w sklepie to 6-7 funtów. Owoce i warzywa są dostępne cały rok w takiej samej cenie z lekką obniżką cen w sezonie. Bardzo żałuję, że nie wyjechałam z Polski dużo wcześniej. Patrząc na możliwości jakie daje normalny cywilizowany kraj przeciętnie rozgarniętemu człowiekowi, należało to zrobić z pierwszą nadarzającą się okazją. No ale, było minęło, a ponieważ w mojej naturze nie ma płaczu nad rozlanym mlekiem, to cieszę się, że moja córka zrobiła to, na co nam zabrakło odwagi i poszła o krok dalej. Tu wsiąknęła w system i kwitnie mi z dnia na dzień. Wszystko oczywiście okupione jest ciężką pracą i zaangażowaniem w życie, ale co jakiś czas robi kolejny krok w swoim planie życia i nie cofa się. 

Patrząc przez lata na jej rozwój, jestem pełna podziwu dla jej planowania i realizowania swoich planów. Ani jednego dnia bez pracy przez cały okres pobytu w Anglii, wychowywanie samotnie córki, radzenie sobie z kolejnymi stopniami kwalifikacji i posiadanie czasu na liczne zainteresowania, to musi robić wrażenie. I jasne, że jej pomagam w realizowaniu tych planów, jasne, że wspieram w drodze do celu. Że jestem otwarta na słuchanie, na pomaganie trzymania tego wszystkiego tak, żeby działało, jak dobrze naoliwiona maszyna oczywiście w jej, ale również w moim własnym interesie. Jeśli ktoś tego nie potrafi zrozumieć, to musi mieć poważny problem z sobą. Dla mnie to kompletnie nieistotne.
Dlaczego to dzisiaj piszę? Bo nadchodzi kolejna epoka, a z nią wiele będzie się działo. 
Przyjmuję na grzbiet domowe obowiązki w ciut szerszym zakresie. Oczywiście dostaję wielką kuchnię, dodatkową zamrażarkę i rewolucję w półkach, szafkach. Wszystko będę miała pod ręką, z autem na podjeździe, bo biorę na grzbiet odbieranie wnuczki ze szkoły. Ale o moich rewolucyjnych pomysłach z kuchceniem napiszę, jak już wszystko będzie stało tak jak trzeba i zacznę przymierzać się do certyfikatu czystości. Na razie priorytetem jest realizacja pomysłu córki. Wstęp już jest zrobiony i dogrywamy resztę, bo kolejny rok będzie pełen wyzwań dla niej przede wszystkim zawodowych. Mam wielką ochotę postawić kawałek serwera w domu, gdzie można składować pliki dostępne dla domowników, z ew dostępem z zewnątrz dla niej. Coś prostego, taniego i niewielkiego acz działającego bez zarzutu. 
Po prostu czas na kolejny stopień wykształcenia i będzie potrzebne miejsce gdzie można w każdej wolnej chwili wejść i poczytać, sprawdzić itd.
Trzeba pomyśleć wreszcie o aucie, mi zupełnie wystarcza moja bryczka z bacikiem, ale czas na elektryka, bo ze zdaniem służbówki, czymś trzeba do pracy jeździć.... 
Jest jeszcze otwarty temat zakresu wiedzy na przyszły rok, tzn NVQ 5. 

Kiedy to piszę, dociera do mnie, że mam odlotową córkę, która czerpie z życia pełnymi garściami pomimo swoich błędnych decyzji, na których tak wiele się nauczyła. Czy chcę to jakoś podsumować? Jeszcze nie ten czas, może za kilka miesięcy. Może jedynie podsumuję to tak, że nic z tego nie udało by się w Polsce. Mogłabym podać długą listę dlaczego było to nie możliwe w kraju nad Wisłą, ale to też nie ma sensu. Najważniejsze, że znalazła swoje miejsce na ziemi, gdzie może realizować swój plan na życie i potrafi chronić swoją córkę przed kimś tak patologicznie skopanych, jak jej pierwsza miłość. 

21 czerwca 2021

Optyk, okulary, szkła kontaktowe i całość badań w Anglii na NHS.

 Dzisiaj będzie o angielskim podejściu do problemu wzroku u dzieci. Dlaczego tak? Moja wnuczka na dziś jest po badaniu wzroku i całym cyklu od "mamo nie widzę tego napisu, a 6 myli mi się z 8 i czasem mam problem". Od tego miejsca do szczęśliwego uśmiechu minęło 10 dni. Dzisiaj mała poszła do szkoły w kontaktach, bo już próbne kontakty może mieć na oczach 7 godzin. W domu czekają na nią oprawki, którymi jest oczarowana. A ja mogę opisać jak to się dzieje tutaj, bo podobało mi się wszystko, co usłyszałam i widziałam.

A więc od początku. Po tej krótkiej rozmowie, córka weszła na stronę i zabukowała wizytę u okulisty w punkcie okulistycznym. W mieście mamy jeden taki punk dedykowany tylko dla dzieci. Na wizytę czekały chyba kilka dni. Na wejściu pani zadała kilka standardowych pytań i zaprowadziła do technika na pierwsze badanie dna oka. Młoda pokierowana przez panią technik siadła pod właściwą do wieku maszyną i po chwili zdjęcia z maszyny wędrowały do pani okulistki, do której mama z córeczką wędrowały schodami. 



Tak więc, gdy dotarły do okulistki ta już miała obraz i przeszła do wywiadu z dzieckiem, od kiedy, kiedy zauważyła, co jej przeszkadza itd itp. Po czym zaczęła dobierać szkła badając wszystko dokładnie i spokojnie, bez grama zdenerwowania. Jedyną zdenerwowaną osobą w gabinecie ma prawo być dziecko i to faktycznie ono jest tutaj najważniejsze. Po badaniu czas na konsultacje z drugim lekarzem. To nie żart, pani przeszła do gabinetu obok, żeby skonsultować swoją decyzję z drugim lekarzem. Po czym wpisała receptę w komputer i przewodnik zabrał dziewczyny na dół do optyka, żeby dziecko wybrało najlepsze do jej gustu okulary. Po krótkim przepytaniu co lubi, w jakich klimatach czyta książki, czy rysuje jakieś postaci itd i mierzeniu rozstawu itd pani optyk poszła z tacką i wróciła z kilkoma parami oprawek do przymierzania. Młoda zobaczyła klimatyczne oprawki w stylu japońskim, wsadziła na nos i już wszyscy wiedzieli, że przymiarka pozostałych oprawek, to strata czasu, ale.....

- Mamo, a mogę mieć kontakty? No i trzeba było zabukować kolejną wizytę za kilka dni, bo okazało się, że to inny gabinet. Za kilka dni podjechały już jak do starych znajomych. Optyk zbadał oko, dopasował szkła kontaktowe, przesiedział z dzieckiem, aż to nauczyło się zakładać samodzielnie szkła kontaktowe. Tu nawet moja córka była pod wrażeniem poziomu cierpliwości technika uczącego obsługi szkieł. W nagrodę za opanowanie sztuki zakładania kontaktów, nasza dziewczynka dostała próbny pakiet na tydzień z wytycznymi jak ma z nimi postępować, co zrobić, kiedy oczy się zmęczą, albo zaczną sprawiać problemy. Oczywiście po tygodniu konsultacja i pakiet kontaktów na miesiąc jeśli nie będzie problemów. Po założeniu kontaktów przyszedł lekarz okulista, żeby sprawdzić jeszcze naocznie czy wszystko leży jak należy. No ale córka chciała zgrać wizytę kontrolną z odbiorem okularów i okazało się, że okulary już są gotowe i czekają, więc najmłodsza wyszła już w nowych okularach, a kontakty dostała w pudełkach. 
Teraz podsumowanie kosztowe, bo przecież to droga Anglia ;))) No więc do minimum 16 roku życia dzieci nie płacą za szkła, oprawki i kontakty, jak i za wizyty u okulisty. Jedyny koszt, który córka poniosła w temacie okularów. to były ściereczki i płyn do szkieł. coś koło 8-10 funtów.
I moje 5 groszy w temacie angielskiego podejścia do dzieci. Tak, na każdym kroku czujemy, że dzieci są tutaj najważniejsze. Kiedy przypomnę sobie swoją wizytę w Polsce u okulistki zwanej potocznie bubel, choć bubel był ordynatorem oddziału okulistycznego i jej teksty na poziomie, o który nikt by nie podejrzewał bądź co bądź wykształconą osobę to zastanawiam się, czy kiedyś osiągniemy ten poziom i klasę. Na szczęście i w Polsce poznałam wielu wspaniałych okulistów, tylko kto ich wyposaży w taki sprzęt diagnostyczny? Dobra, starczy mojego marudzenia.

Idę szukać nowego tematu.. A może ktoś podrzuci jakiś temat?

14 maja 2021

Moja córka, moja duma.

 To cudowny dzień. To nie ważne, że pawia wypuściłam i przepraszaliśmy się wszyscy tak, że Malwina zaczęła się śmiać i stwierdziła, że za chwilę zaczniemy się kłócić kto bardziej kogo przeprasza. Tak to bywa na fotelu przy badaniach, które bywają trudne. No ale spoko, wytrzymam wszystko, żeby żyć i cieszyć się tym życiem.
To tylko chwila, która przeminie. Ale dzisiaj jest cudny dzień. Została jeszcze rozmowa czy dwie na żywo i dyplom w managemencie na kolejnym stopniu stanie się faktem. 
Kiedyś powiedziałam mojej córce, że jeśli już zapadła decyzja, że mieszkamy razem z woli obu stron, to niech pomyśli, co może zrobić dla swojego rozwoju, póki ja jestem sprawna i mogę ten dom prowadzić. Kiedy ja stracę sprawność, to będzie jej problem, więc póki mogę na to zapracować, to po prostu niech mi powie, co myśli na temat swojego rozwoju.
Mnie nikt nie pomagał, kiedy uzupełniałam swoje wykształcenie z rodziną na pokładzie. Nie było łatwo, dlatego taka moja propozycja. 
Dostałam oczywiście OPR, bo mamo Ty nic nie musisz, to że jesteś itd... No ale przemyślała, zobaczyła ofertę systemu, firmy i kolejny stopień teraz w dowodzeniu kończy na dniach, czy tygodniach. Kilka dni temu był najpoważniejszy egzamin i dziś nadszedł wynik na poziomie max, czyli powyżej 85%. Tak, jestem z mojej córki bardzo dumna i cieszę się, że z roku na rok czuje się w swojej branży pewnie i nie musi martwić się o jutro. 
Prócz pracy zawodowej, bez dnia przerwy od pracy, wychowywania córki jako jedyny rodzic i robi to tak, że lubię czasem posłuchać ich dyskusji i przepychanek z uzasadnieniami. Czasem nawet słyszę swoje teksty sprzed wielu lat... Tak tak, uśmiecham się pod nosem i nic nie mówię. Wymownie na siebie czasem spojrzymy, bo my wiemy, a najmłodsza za jakiś czas też będzie wiedziała. Ale to nie wszystko, bo pszczoły, bo fotografia, bo dbanie o rodziców i o wszystkie sprawy urzędowe. Tak, jestem z niej bardzo bardzo mocno dumna. A jeśli ktoś powie, no ale wybrała na męża idiotę! 

Prawda, ale czy to wina zakochanej dziewczyny, że uwierzyła idiocie, czy wina idioty, że nie wyszedł za furtkę bycia idioty i mimo upływu lat udowodnił, że nikim innym jak idiotą nigdy nie będzie? 
Chociaż może kiedyś się ogarnie.... Jakoś trudno mi w to uwierzyć, patrząc jaki przez te mijające lata pokazał swój stosunek do spłodzonego przez siebie dziecka. 

29 maja 2020

Koniec maja tego roku, jest nam przychylny.

Tak tak, na nudę nie narzekam. Na okrągło coś się dzieje. Coś jest do zrobienia, gdzieś trzeba pojechać i tak trwa to i trwa.... 
A w międzyczasie zaglądam co dzieje się w Polsce i włosy jeżą mi się na głowie od pomysłów rządzących, po chwili zdaję sobie sprawę, że nie mam nic z tych tematów wpływu i pokrzykuję na siebie, i po co ci to było? Po co włazłaś na polskie strony? Żeby się dowiedzieć, że mierzeję wiślaną rozkopali i .... Że najlepszą stadninę koni w Janowie doprowadzili do kompletnego upadku, takiego gdzie tylko zostaje zawyć: .... tylko koni żal....
Że kupili maseczki na covid 19, które nawet do podtarcia tyłka się nie nadają, testy są wadliwe... więc dalej nie testują a jakby tego było mało, to nadrukowali 2x 30 minionów kart do głosowania, do którego nie dali rady napisać przepisów.... Dla mnie to stanowczo za dużo.....
Więc niech mi ziomkowie wybaczą, ale to jest kolejny miesiąc mojej obojętności na sprawy w Polsce. Nie mam wpływu, nie mam pomysłu jak to naprawić i szczerze powiedziawszy cały czas się uczę obojętności na to, bo nic z moich nerwów dobrego nie wynika i nie wyniknie. 
Jeśli nie uważasz mnie za potwora pozbawionego patriotyzmu, empatii i całej reszty pozytywnych cech, to odpuść sobie czytanie i zaglądanie tutaj, bo co jeszcze Ty drogu czytelniku masz denerwować przeze mnie. Nie warto.
Zostaję więc na sprawach klasycznie tubylczych. Tydzień temu bardzo się ucieszyłam, bo ilość nowych zachorować na covid 19 zmalała o połowę, podskakując pokrzykiwałam, że jeszcze trochę i będzie można normalnie żyć. Nic bardziej mylnego. Po dwóch dniach a dokładniej po weekendzie krzywa poszybowała w kosmos i przekroczyła 4 tysiące nowych zachorowań dziennie..... Malwina mówi, że to przez fakt nie wpisania danych w weekend i nadrabianie wpisów w poniedziałek. Może mieć rację, bo dziś już jest całkiem dobrze. 
Ja dostałam pismo. że mam nadany numer szpitalny i przy zauważeniu jakichkolwiek sympomów covida mam zalogować się na stronie z numerem i opisać co mnie niepokoi, lub zamówić test bo jestem pod jednym dachem z osobami, które nadal pracują.....
Nie ma to jak przywilej bycia w grupie wysokiego ryzyka ;))) A lada moment ma wejść program gdzie będziemy śledzeni i informowani o otarciu się o nosicieli wirusa ;-) Jakie mam o tym zdanie?
Słuchając codziennie o przypadkach nowych zachorowań, nowych śmierci i wiedząc jakim sprzętem, testami i procedurami posługuje się mój szpital jestem gotowa oddać swoją prywatność na rzecz pokonania tego wirusa, a przynajmniej ogarnięcia go do czasu sensownego leku/szczepionki czy czegoś co go zwalczy. Czy się boję? Chyba nie, zachowuję środki ostrożności, listonosz/kurier stawia przesyłki ma progu, dopiero dzwoni. Ja otwieram drzwi i pozwalam mu zrobić zdjęcie jak podnoszę paczkę. Niczego nie podpisuję. Paczkę zabieram, otwieram karton wyjmuję przesyłkę, myję ręce i cieszę się zawartością ;-) 
Tak więc ostatnio ponieważ nadchodzi dzień dziecka, zapytałam tradycyjnie czy ma jakiś pomysł na prezent taki do stówki. 
- Babciu a tablet to będzie do stówki? 
- Nie wiem, ale weź mój i sprawdź czy znajdziesz coś co chciałbyś dostać.
- Nie wiem, czy dam radę szukać na twoim tablecie.
- Masz tu program do amazona, wybierz, tylko nie kupuj od razu tylko wróć z pomysłem.

Często okazuje się, że nie ma potrzeby na nic i znajduję tablet na moim łóżku, ale tym razem po 3 minutach zbiega ze swojego pokoju:
- Babciu kochana, a dwa pund i 18 pi masz jeszcze? Bo znalazłam taki tablet za 102.18. - precyzja mojej wnuczki jest słodka, równie słodka jak wszystkie jej negocjacje. 
- Nie martw się, możesz kliknąć kupić. Wciągnę do tego prezentu dziadka i będzie dobrze. 
- Szkoda, że te z ekranem są takie drogie. 
- Drogie, ale i jeszcze opinie o nich są marne. Poczekaj trochę, aż je dopracują tak naprawdę będziesz chciała je mieć
.
- Babciu kupiłam, ale tu pisze, że jutro będzie .... to niemożliwe....
- Możliwe, możliwe - wtrąca się Malwina - babcia ma z amazonem konszachty takie, że potrafią w ten sam dzień dostarczyć. 

- Babciu kocham cię, jesteś najlepsza babcia.
- To czekam na ładne obrazki najkochańsza wnuczko.
Chwyciła pudełko i pognała do siebie, a po chwili:

27 października 2018

Cozmo i młoda YouTuberka

Wszystko w moim świecie zaczyna się kręcić w około mojego angielskiego i nowej pracy Malwiny. Oczywiście Dominika jest dopieszczana i dostaje wszystko co potrzebne do jej hobby, a ponieważ kiedyś założyliśmy jej własne konto na YouTube, żeby na naszych kontach nie było mnóstwa filmików do gier, na bazie gier i około gier, to wczoraj tak ją podpytujemy, co by chciała na gwiazdkę, bo to najdroższe życzenia w domu. No i tak podjazdem usłyszałyśmy, że ona na tym kanale swoim tabletem nagrywa filmiki, ale nie wychodzą tak jakby chciała, a jej komputer jest wolny i tak.... zmierzając do brzegu usłyszeliśmy że marzy o laptopie i kamerze do nagrywania ekranu. No i tak z córką spojrzałyśmy po sobie:

- Mamo damy radę? No nie, źle pytam, dorzucisz do tego coś?
- Pa pałam będzie dobrze? Pod warunkiem, że wyrzucamy z listy zabawki bez sensu, tzn sztuka dla sztuki?
- Babciu, ale kupisz jak nie będę? I kamerę?
- A do czego ci ta kamera, bo wiesz, że kilka w domu jest i mogę jedną dać tobie bez problemu?
- Ja chcę żeby nagrywała ekran.
No to ściągnęłam jakiś prosty program do przechwytywania ekranu na mojego rzęchowatego  laptopa i pokazałam o co chodzi.
- Babciu kocham cię, ty wiesz wszystko!!! - nosz kurczę i jak tu nie kochać tego dzieciaka?


Laptop dotarł i dziecko ogarnia nagrywanie, co prawda mocno się irytuje, bo to nie tylko laptop, ale program do nagrywania ekranu, ale też osoby, która opowiada. Doże tego, ale zacięcie ma duże, więc spokojnie da radę.
Ja dostałam polecenie kupić sobie wreszcie laptopa, bo szkoła, bo nauka, bo robię trochę do zdjęć ślubnych itd, więc poszłam po radę do Fiodora i mam też nową zabawkę z dodatkami. Faktycznie, czas przestał przeciekać przez palce i jakoś wszystko przyspieszyło. Malwina w nowej pracy, jak ryba w wodzie, to jest to co ona lubi najbardziej i jeśli powiem, że 3 tysiące mil zrobiła w .... nie powiem w jakim czasie, bo sama mam z tym problem, ale już ma prawie porządek z błyskiem, własny projekt i ... będzie dobrze.
No i zgadnijcie co kupiła za drugą wypłatę dzieciakowi? No właśnie.... Cozmo od czwartku jest pierwszą sztuczną inteligencją jeżdżącą po naszej podłodze. Już tam nie będę mówiła, że Dominika wsiąkła i trzeba pilnować, żeby jadła i piłą, bo by cały czas uczyła, grała i ogarniała tą inteligencję zabawki....


No ale miałam zrobić wpis o storczykach, tu kompletnie nie pasuje.....

17 marca 2018

Filcowanie z Dominiką.

Nie wiem, która to już grypa w tym roku, bo jakiś czas temu przestałam liczyć te infekcje, które ponoć w tym roku wynikają ze śniegu i wiatru. U mnie one wynikają z kichania. Zaczyna się kichaniem na potęgę, później smarkaniem na dwie potęgi i potami od czubka włosów do stóp. Towarzyszy im ból klaty i przepony z powodu ilości kichnięć na minutę i trwa to dłużej czy krócej, a przeważnie do chwili aż wezmę lansipa i porcję witam i po godzinie, dwóch wszystko zaczyna się od nowa. I tak prawdę powiedziawszy mało mnie to wzrusza, ale bardzo irytuje brak możliwości zrobienia czegokolwiek pożytecznego. Gotowanie odpada z przyczyn oczywistych. Również crafting z papierem też jest bez sensu, bo suche dłonie i grypa u mnie nigdy nie chodzą w parze. No więc co wymyśliłam?
Wyciągnęłam worek wełny jeszcze z czasów filcowania, wyciągnęłam jedwab, farby i postanowiłam sobie coś ufilcować, a przy okazji nauczyć wnuczkę, na czym polega filcowanie. Okazało się, że Dominika chwyciła bakcyla, to pewnie zasługa jej nauczyciela, który bardzo skutecznie namawia dzieci do poznawania świata w około siebie. Przez przypadek Dominika ma występ przed klasą w piątek bo tym co dziecko się uczy poza szkołą wypada dzielić się z klasą i odpowiadać na pytania. Czyli podwójny pożytek. Zaczęło się od układania runa, później moczenie wodą z mydłem i na końcu szlifowanie moją maszynką. Efekt zadowolił wnuczkę i pewnie dlatego siadła i wysłuchała historii złotego runa Jazona, czyli początków filcu.



I to było na tyle jeśli chodzi o kolejną umiejętność. Babcia nadal na diecie i 5 kilogramów na stałe zostało pożegnanych i dieta nadal cieszy się u nas powodzeniem w domu. Czyli razem w chłopakami trwamy w postanowieniu że to lato będzie modelowe, a przynajmniej zbliżone do modelu. Malwina rozpisała nam dokładnie wszystko i popakowała do pudełek, więc wystarczy sięgnąć do lodówki i nie martwić co można, czego nie można. Rozmaitość jest tak skonstruowana że po miesiącu dietowania nie brakuje nam niczego. Czekam na efekt -15 z wielką niecierpliwością :)
No i to byłoby tyle na dzisiaj.


8 lutego 2018

Tłusty czwartek

Tłusty czwartek obywa się bez pączków. Na moją wczorajszą sugestię, że upiekę pączki, usłyszałam, że jak już, to może wystarczy chrust? No więc jak tak, to dostali po kawale tortu czekoladowego z masą kokosową do kawy i jutro robię kolejne podejście do tortu, bo do 1 marca muszę opanować ten tort w super wyglądzie i jakości. Smak jest okey, ale ma wyglądać jak z obrazka, a tego jeszcze nie opanowałam.
A dzisiaj od rana ogarniałam mój telewizor. Dostałam go w czasie, kiedy było bardzo źle i wszyscy wraz ze mną najbardziej bali się tego, jak ja sobie dam radę z leżeniem w łóżku godzinami osłabiona i z wolno pracującym mózgiem. Mam naturę chaotycznie twórczą, a w łóżku klej i nożyczki to ryzyko, więc dostałam telewizor z angielską telewizją. Z moim poziomem angielskiego to było takie terkotanie nad uchem działające usypiająco i dbające, że jak tylko odzyskuję siły to trzeba wiać z pokoju do normalnie rozmawiających ludzi. Ale ostatnio czuję chroniczny brak wyrazów angielskich. Niby mówię, niby mnie rozumieją, aż docieram do słowa zagadka i dupa. Stoję w miejscu i błądzę jak we mgle. Jest problem, to trzeba znaleźć rozwiązanie. Znalazłam na yt lekcje angielskiego z wyrazami, zwrotami, zdaniami zapisane po angielsku, po polsku i z dobrym lektorem. No to nic prostszego. Program do ściągania z yt, pendrive i już tylko jakieś dvd z możliwością odtwarzania z pendrive wszystkich plików jak w aucie mp3. No to kupiłam za 'wielki majątek' dvd panasonica i okazało się, że w pakiecie dostałam Netflixa, iPlayera, amazon prime video, bbc sport, bbc internet i odtwarzanie wszystkich płyt. Jak dostałam, to nie wypada mieć sprzętu, który może, ale nie odtwarza. Wg mnie to jednak największa wiocha, mieć coś na wielki wyrost i nie mieć tego nawet skonfigurowanego. No to siadłam i mozolnie opanowałam całość. Całkiem to proste, ale trwało i trwało i .... mam już nawet włączone prime video na próbę, bo pierwsze 30 dni jest free, a później 7.99. Czyli później pomyślę, co dalej.

Jak już dobrnęłam do brzegu z wiedzą tajemną to sobie pomyślałam, że dzieci są zdolne i nie mają żadnych problemów z tym, z czym jak muszę jednak przysiąść i rozkminić. Pocieszające jest, że kiedy najmłodsza wchodzi do akcji, to nawet oni wymiękają. Najmłodsza lubi grać na xboxie. Ale ostatnio robi sobie przerwy od grania i leci do komputera, włącza Photoshopa i zaczyna się rysowanie scenek. Normalne dzieci biorą papier i na nim rysują. Dominika bierze papier, kładzie obok podkładki i szkicuje na papierze, a w komputerze rysuje kolorem na warstwach. Ostatnio kazała sobie pokazać krzywe Beziera i tak utknęła z nimi na kilka godzin rysując scenkę rodzajową już na szczęście na poziomie normalnego dziecka. U mnie na laptopie mam zainstalowanego Scratch 2 bo:
- ....babciu, jak z Tobą leniuchuję, to muszę mieć jakieś zajęcie, ty to przecież rozumiesz....

 Rośnie nowe pokolenie, zupełnie inne od mojego, a nawet od pokolenia mojej córki. Co tym myślę? To pokolenie ma dobre serce, niesamowicie rozwinięty umysł i potwornie wielkie możliwości. Ósmy rok życia i biegle dwa języki, a trzeci w trakcie nauki. Sprzęt elektroniczny to takie zwykle narzędzie jak za naszych czasów kombinerki czy później kalkulator. Bardzo jestem ciekawa, jaką drogą pójdzie dalej w życiu. Może dane będzie mi zobaczyć jej dorosłość. Słowo, że bardzo bym chciała być gdzieś obok. 

21 kwietnia 2017

Plusy i minusy życia na wyspie

No to dopadł mnie problem ze spaniem. Nic nowego bo te 10 dni to jeszcze trzeba przetrwać jakoś udając że jestem twarda i wszystko jest tak jak należy. No i chyba dlatego dzisiaj napiszę sobie za co pokochałam życie na wyspie, a dokładnie życie w Norfolku. Na pewno za klimat, który mimo że najpierw rozłożył mnie na łopatki, żebym sobie nabyła własnej odporności i nie było to miłe. Pocieszałam się tylko tym, że wszyscy z kontynentu przechodzą taką aklimatyzację, a ja miałam i tak nieźle, bo miałam przyzwolenie całego teamu na chorowanie 
Za przychylność ludzi. Wyjaśnię o co mi chodzi. Wiele razy słyszałam opinię o Anglikach, że są chłodni w obejściu, że trzymają się na dystans i stosują chłodne wychowanie nie tylko w szkole, ale i w życiu. Więc zakładałam, że łatwo nie będzie, bo nie dość, że moja znajomość języka na przyjeździe była zerowa, to jeszcze miałam zamieszkać na obrzeżach miasta, żeby nie powiedzieć na wsi już. Z takimi założeniami przyleciałam tutaj i nastawiona na trudy dnia codziennego, emigranta z bloku wschodniego. Co prawda córka twierdziła, że nie muszę się niczym martwić, bo ona we wszystkim mi pomoże, bylebym jej pomogła z Dominiką, żeby mogła chodzić do pracy. Nie było nad czym myśleć, moja wnuczka zasługuje na dobrą opiekę, na babcię, na normalność. A jak wyszło moje zderzenie z rzeczywistością? Kiedy po pierwszym kursie angielskiego, takich zupełnie elementarnych podstaw odezwałam się w urzędzie pracy, chcąc Judi wyjaśnić, gdzie mieszkałam w Polsce i w czym Norwich i moje miasto są podobne do siebie, ona skupiła się maksymalnie na moim bełkotaniu i po chwili stwierdziła, że ona mnie zrozumiała i rozpłynęła się w zachwytach nad moimi postępami. Postępy były nikłe, a ja nadal byłam na etapie, mogę nawet coś powiedzieć, ale nie mam zielonego pojęcia co do mnie mówią. Nawet kiedy mówią wolno, to wyłapuję jeden wyraz i to ten najmniej istotny dla treści i ściana przede mną. Ale moim sąsiadom zupełnie to nie przeszkadzało. Ci najbliżej nas zawsze zatrzymywało się na kilka zdań aktywizujących mnie do następnej nauki. Już nie wspomnę o tych sąsiadach, którzy przychodzili sami z siebie, żeby poznać i dać szansę. Na dzisiaj jesteśmy oczywiście nadal emigrantami, ale takimi którym większość naszych sąsiadów przyszła powiedzieć, że głosowali za UE, a ci co nie głosowali, nie omieszkali powiedzieć, że to nie dlatego że my, tylko dlatego że chcieli.... i są argumenty. No i padł mi w ten sposób jeden mit, oczywiście nie wszyscy tubylcy są super ludźmi, ale też nie wszyscy emigranci są wzorcowymi obywatelami. Świat nie jest idealny, ale nasze miejsce do życia jest dobre i spokojne. A ja stosuję metodę porównań i kiedy coś mnie zaczyna irytować, to staram się sobie wyobrazić, jak to jest w we własnym kraju. I ostatnio bardzo szybko mi przechodzi. Przykład pierwszy z brzegu. Dzisiaj dostałam list z NHS z zaproszeniem na mammografię. Wszelkie listy z NHS, których się nie spodziewam podnoszą mi ciśnienie, bo wiem, że poza tymi zaproszeniami, które są zapowiadane, mogą być takie, które niosą ze sobą niezbyt ciekawe wieści. Dlatego zamiast zabrać się za tłumaczenie, zdjęcie i do córki. Odpowiedź przyszła w tempie błyskawicy. Mamo, to tylko zaproszenie na mammografię, zadzwonię i zapytam jaki ma sens w Twoim przypadku, kilka tygodni po CT z cyckami włącznie. Uffff, no i ciśnienie spada do normalności. Mammografia dzień przed wizytą w temacie CT rocznego. Głupia ja, bo widziałam tylko datę, później na spokojnie zobaczyłam podpis pani dr z departamentu dbałości o kobiety po 50 rż, że tak sobie zażartuję. A mammografia jest mniej dokładna od CT więc myśl kobieto, myśl, zamiast panikować.... powtarzam sobie na przyszłość.
Kolejny powód lubienia Anglii, to stosunek do pracownika. Teraz kiedy Dominika jest już w szkole i czuje się pewnie w tym systemie temat zszedł na drugi plan, ale pamiętam jeszcze czas kiedy córka chodziła do pracy, a ja byłam z wnuczką w domu i czasem dopadało nas coś, w temacie czego ja sama nie mogłam podjąć decyzji. Leki, wizyta u lekarza, czy wyjazd do miasta. Dzwoniłam do córki i okazywało się, że samotna matka otoczona jest opieką w pracy wg zasady: dobry pracownik, to taki któremu pracodawca ułatwia życie, a nie taki, któremu w razie pierwszych problemów mówi: szukaj innej pracy. Przykład z ferii, dopadło mnie jakieś grypowe świństwo z bólem głowy, kości i samozamykaniem oczu na stojąco, więc piszę do córki sms, że chyba odlecę za raz, bo już mnie oczodoły pod oczami bolą a z chodzeniem jest mało komfortowo i co czytam: ... Za 10 minut będę... Oczywiście że wolne należy odpracować, albo ma się mniej nadgodzin, ale nikt w pracy nie powiedział mojej córce, że praca albo rodzina i niech wybiera, jak to nagminnie słyszę z naszego narodowego rynku, który na ustach ma wszystkie slogany o rodzinie, a w praktyce.... ech, tak wolę podejście angielskie do pracy. 
Kolejna temat, tak spod kapelusza. W Polsce jeździłam autem bezwypadkowo 30 lat. Czyli pełen komplet zniżek przysługiwał mi, a i ja sama czułam się za kółkiem jak ryba w wodzie. No i tutaj po terapii raka kupiliśmy auto dla mnie. Oczywiście moje marzenie sprzed lat, taka nędza w wydaniu starym bo auto z 2001 roku, bez dachu, tylko z dwoma siedzeniami, za naprawdę niewielkie pieniążki, można powiedzieć 'z przeceny'. No i najpierw musiałam pojeździć z kimś, więc Maciek wsiadał ze mną i co dziwne, nie bał się że zginie na drodze. Ale po jakimś czasie usłyszałam, że mam jeździć sama i tu kolejna bariera, bo co ja zrobię, jak mnie zatrzyma policjant, a ja mu będę dukać 'Kali nie chcieć, Kali nie wiedzieć'. No i minęło trochę czasu, a ja już wiem, że tutaj policjant, jak mnie nie zrozumie to poszuka tłumacza na telefon i dogadamy się bez problemu. Mandaty są oczywiście droższe od tych w Polsce, ale bez przesady, i nikt nie robi polowania na kierowców, a ci jeżdżą o wiele spokojniej niż w kraju nad Wisłą. Uprzejmość na drodze jest mile widziana i tych szaleńców z głupimi pomysłami jest jakoś mniej, bo i system ubezpieczeń OC jest fajnie pomyślany. Wymusza po prostu dłuższą naukę jazdy od młodych kierowców, chociaż od razu pozwala im jeździć w ruchu. Wiecie, że dają radę. Naprawdę miło patrzeć jak rodzic cierpliwie czeka aż pociecha na 3 razy parkuje pierwszy raz auto na otwartym parkingu i robi to bardzo powoli i spokojnie.
Trochę sobie odpoczęłam przy pisaniu i chyba czas wrócić do kartek i kwiatków, bo za oknem dzisiaj pochmurnie i chłodno. Chociaż już bardzo zielono:  













A moje dziecko coraz bardziej dopieszcza ogród przed latem. Basen kupiony, rybki, żaby i traszka przetrwały zimę w oczku i mają się dobrze. W okolicy mamy kilka par sójek, kosów i drozdów, więc od świtu koncert ptasi mamy z urzędu.
A na koniec jeszcze coś o wnuczce i o szkole.... Nasza siedmiolatka dostała listę zajęć poza szkolnych... Szkoły wymyśliły, że skoro tak wiele dzieci uwielbia grać w minecraft, to trzeba zrobić z tego zajęcia poza szkolne z nauczycielem. To nie koniec, najpierw maluchy będą pod okiem nauczyciela poznawać zasady budowania w grze na serwerze szkolnym, czyli 30 maluchów, 30 tabletów w sieci szkolnej i nauka, po czym gra zespołowa w szkole, która zakończy się grą pomiędzy zespołami międzyszkolnymi w całej Anglii. No a kiedy dowiedziałam się, pod okiem którego nauczyciela będą odbywały się zajęcia, to jestem spokojna, że to będzie dobra zabawa dla mojej wnuczki, a i bardzo dobra nauka pracy w zespole, patrząc na jej grę w domu ze słuchawkami na uszach i przed ekranem..... telewizora, bo tego prawie nikt u nas nie ogląda. 
Kolejna szkoła do której moja wnuczka idzie jest dość religijna. Ponoć są dwie modlitwy w ciągu dnia, ale nie ma zgłupczenia religijnego, a jest mnóstwo wiedzy, pracy, współpracy i wysoki poziom. Kiedyś w Polsce też były katolickie szkoły o dobrym poziomie nauczania, ale patrząc na absolwentów KUL i Seminariów, to należy już do głębokiej przeszłości, a szkoła podstawowa... Jeśli rodzice się nie postawią rozsądnie i z planem to z roku na rok będę coraz bardziej pewna, że wybór miejsca do życia przekłada się na wiedzę zdobytą i pomocną w życiu. 

17 listopada 2016

Tydzień z wnuczką dobiega końca.

No i zostało mi pół godziny wolnego czasu, więc może zdążę chociaż podsumować na gorąco ostatnie trzy dni. Dominika jakiś czas temu dostała xbox 360 za całe chyba 10 funtów i chyba więcej kosztowała jej ulubiona gra minecraft na xboxa niż całe urządzenie, Nie spodziewaliśmy się że będzie działać bez zarzutu, ale nadzieja za 10 funtów warta ryzyka. No i urządzenie działa be zarzutu, co prawda jeden joystick nie działa, ale za 7 funtów dokupiłam używkę u elektronika i jest komplet. A że przy wyszukiwaniu gier dla wnuczki trafiłam na słowo konect .... no to mamy konecta do xboxa i na dokładkę kilka gierek.... Nigdy nie sądziłam, że radość dziecka potrafi być aż tak wielka:



Na razie mogę zapomnieć, żeby zagrać osobiście w coś innego niż Adventure, ale za kilka dni Dominika wraca do szkoły, córka do domu i będziemy mogły po babsku potestować gierki dla kobitek, zresztą te dla dzieci też, bez obawy że zostaniemy wyśmiane za brak umiejętności na poziomie wysportowanego dziecka.

Na razie jestem dumna, że udało mi się samodzielnie podłączyć to  urządzenie, poinstalować wszystko co niezbędne i stać się najlepszą babcią na świecie ;))) A dzisiaj poszłam za ciosem i wpadłam do kuchni przygotować małe co nieco na popołudniowe spotkanie. Moje łasuchy uwielbiają bezę więc jest wielka beza pod krem (duble cream przywiezie Monika), jest szarlotka z kruchego ciasta i chwalę się, bo wyszła idealna i godna polecenia. Przepis wrzucę w kuchnię za chwilę, zanim nie zapomnę. A na dokładkę robiłam babkę waniliową z polewą cytrynową. Wszystko naturalne, wszystko wzorcowo tradycyjne i z tradycyjnych przepisów, niekoniecznie polskich. Mam nadzieję, że będzie smakowało naszym gościom :)

A ja biegnę do szkoły po wnuczkę. Grad i burza, to są dzisiejsze atrakcje w drodze do szkoły :))

2 sierpnia 2016

Niejadek.

Pierwszy dzień dzieci w podróży a my z wnuczką zostaliśmy na gospodarstwie. Czyli mamy do ogarnięcia dom, inwentarz domowy chodzący i pływający a że to sierpień, to jeszcze ogród nie może zostać pozostawiony sam sobie. A od rana Dominika powtarza jak katarynka:
- Nie jestem głodna bacio, nie chce mi się pić, chcę żeby tu była mama. - a nos wlepiony w tablet bo kto takiemu smutnemu dziecku zabierze zabawkę?
Nie zostało nic innego jak wymyślić sposób:
- Rozumiem, to placuszków też nie chcesz? - pytam dla zasady. - Rosół robię dla dziadka więc może zrobię trochę więcej dla ciebie?
- Bacio, powiedziałam, że nie jestem głodna i nic nie będę jadła, zrozum to wreszcie! - mówi z przytupem sześciolatka.
- Dobra dobra, to idę do kuchni. - raczej stwierdzam.
Po chwili zaczynam smażyć placuszki w wersji najprostszej do kawy.
Czyli do miseczki rozbijam dwa jajka, na to wlewam ciut więcej niż pół szklanki mleka i tyle samo wody, szczypta soli, łyżka cukru pudru i teraz tyle mąki, żeby wyszło ciasto jak gęsta śmietana i bez grudek. Do tego wrzucam łyżeczkę proszku do pieczenia i wyciągam patelnię i tu jest sekret moich placuszków. Od jakiegoś czasu smażę placuszki kładzione łyżką do lodów na patelnię na oleju a raczej maśle kokosowym. Uwielbiam ten posmak kokosa w placuszkach i do tego lody, albo bita śmietana, albo łyżka konfitur domowych.
Kawa na tarasie z taką przystawką smakuje wyśmienicie.
No ale to była długa dygresja, a najważniejsza w tym była wnuczka, która cierpi z powodu mamy w podróży... No i smażę te placuszki na złoty kolor, a tu widzę zaglądającą do kuchni wnuczkę:
- Bacio, co robisz? 


- Smażę placuszki do kawy.
- Ładnie pachną te twoje placuszki.
- Prawda, też lubię ten zapach - mówię udając że nie wiem dokąd zmierza moja wnuczka.
- Bacio, zmieniłam zdanie....
- Tak....?
- Zjem te placuszki i nałóż mi dużo, to troszkę zjem.
 Już nie bawię się w to udawanie, że apetytu dziecka nikt nie oszuka. Jak zna się malucha i jego gusty, to może się zapierać, że nie będzie jadł bo cierpi, a zapach i kolory zawsze zrobią swoje.
- Trzy placuszki będzie dobrze?
- Cztery! - profilaktycznie zabezpiecza się moja wnuczka.
A po chwili dostaję wylizany talerz z uśmiechniętą buzią nad nim:
- Rosół babcio też zjem, tylko gotuj powoli! - Takim to niejadkiem jest moja wnuczka ukochana.

8 lipca 2016

Koniec roku szkolnego już blisko.

Już za chwileczkę, już za momencik mamy wakacje, a dzisiaj moje dzieciaki dostały informacje o postępach wnuczki. Od góry do dołu same jedynki i dwójki, co ponoć jest bardzo dobrym wynikiem. Postęp w stosunku do ubiegłego roku znaczny. No i najważniejsze to język, a raczej wymowa i zakres słownictwa. I to nasz skarb nas nie zaskoczył. 39 punktów na 40 możliwych i opis wart laurki,
Tak, jestem dumna z moich dziewczyn i chłopaków, ale z najmłodszej szczególnie, bo dla niej zmiana kraju i środowiska, to nie była najłatwiejsza sprawa, a na dzisiaj widzę, że to było najlepsze, co mogła córka jej dać. Czyli jedna z najlepszych szkół, ucząca na poziomie 98%, gdzie w kraju średnia jest trochę powyżej 80%. I dzięki temu na dzisiaj moja kochana wnusia śmiga bez problemu w dwóch językach, a za chwilę będzie trzeci język, bo kolejna szkoła, to drugi język w UK, a trzeci dla dzieci emigrantów ;)
I coś o emigracji.... kiedy w kraju rząd wywala z listy leki na raka, likwiduje kartę pacjenta onkologicznego i serwuje kolejne pomysły na 'ułatwienie' życia z rakiem, to ja wolę jednak uczyć się angielskiego i żyć wśród 'obcych' niż wśród 'swoich' umierać. Tak w skrócie, bo ani nie chce mi się tego uzasadniać, ani nie mam ochoty tłumaczyć różnic propagandowych. Żyję tutaj i teraz i nie zastanawiam się co byłoby lepsze, ani nie gdybię na temat: co by było, gdyby było... Jest jak jest i szkoda mi czasu na gdybanie. Pewnie przyjdzie taki czas, kiedy gdybanie mi zostanie, ale nie dzisiaj, nie teraz, jeszcze nie ta pora.
Dzisiaj cieszę się życiem, cieszę się z mojego autka, które sprawuje się na medal, bo Maciek pilnuje żebym mogła się cieszyć moją zabawką, a ja coraz częściej wsiadam z wielką radochą w to auto biedaka bo bez dachu i do tego tylko na dwie osoby bo siedzeń zabrakło dla reszty i czasem nawet wciskam gaz jak kiedyś mocniej i czuję że żyję, nawet wtedy kiedy kiedy to zaledwie wyjazd na zakupy, czy żeby objechać miasto w kółko, czy pojechać na lekcje angielskiego gdzieś tam w mieście. Nawet kiedy to jest wypad po kurki, żeby po powrocie do domu ugotować zupę kurkową i nasmażyć placków ziemniaczanych, a później z radochą patrzeć jak ta moja rodzina wcina obiad z apetytem i błogim uwielbieniem dla talerza. Mało? Pewnie dla wielu mało, ale dla mnie to jest to co lubię. Taki akcent, gdzie życie ma kolory, smak i ciepło dnia codziennego.
Lubię też telefon od Moniki z propozycja spędzenia wspólnie czasu z dzieciakami ... te małe szkraby mają w sobie tyle życia i pomysłów... a my mamy zawsze trochę czasu na babskie pogaduchy. Jest po prostu normalnie i po ludzku.




6 lipca 2016

Nimfy wodne potrafią uskrzydlać.

Ostatnia lekcja angielskiego przed wakacjami za mną. Nie ma to jak lekcja 'one to one'. I tu nasuwa mi się takie głupie pytanie:
- Czy w Polsce ktoś robi darmowe lekcje polskiego dla tych co się zapisują, ale narzekają na tak wielki brak czasu, że nie chodzą, a nauczyciele z wielką wyrozumiałością usprawiedliwiają te opuszczone zajęcia i nawet z jednym uczniem je prowadzą z pełnym zaangażowaniem?  - No właśnie, tak właśnie myślałam .....
No ale, narzekanie to jednak nasza polska przywara za którą nie idzie patrzenie w lustro z dystansu. Taki naród, a może tylko taka natura człowiecza.
Ale nie o tym chciałam dzisiaj napisać. Leżymy sobie z moją wnuczką wieczorem w łóżku i taka wymiana zdań między nami:
- Nie lubię bacio chodzić do szkoły?
- Dlaczego nie lubisz chodzić do szkoły? - pytam chociaż znam wszystkie odpowiedzi, które tu padają. Czyli: nie lubię, bo rano trzeba wstać; nie lubię, bo deszcz pada; nie lubię i już; nie lubię bo Ashley nie lubi itd itp....
- Nie lubię i już! - kategorycznie mówi moja wnuczka.
- Wiesz co.... zniżam głos, właściwie to masz rację. Po co będziesz chodziła do szkoły? Jeszcze przypadkiem czegoś nowego się nauczysz, albo ktoś ciebie znowu pochwali i da znaczek za talenty. Ja ci kochana załatwię z rodzicami rano. Zostajesz ze mną w domu i już. - W podobnym tonie odpowiadam z pełnym przekonaniem mojej wnuczce. Najpierw patrzy na mnie z niedowierzaniem, ale podkreślam, że użyję wszystkich argumentów i mama będzie musiała ustąpić.A głosem pozbawionym miejsca na sprzeciw mówię:
- Od jutra zostajesz ze mną w domu i tylko czasem Ashleya zaprosimy.
- Bacio, żartowałam, naprawdę tylko żartowałam. Nic nie mów mamie, bo ja rano idę do szkoły a teraz już nie gniewaj się, bo ja się odwrócę, żeby szybko zasnąć. - A po chwili słyszę równe posapywanie przez sen.
I kolejny dialog:
Poszłam do szkoły po moja wnuczkę. Czasem tak się zdarza, że wszyscy są zajęci a babcia może podejść i odebrać moją najlepszą na świecie wnuczkę po lekcjach. No to odbieram i zostaję obwieszona teczką szkolną i lunche-box 'em, a moje wnuczę biegnie ze swoimi koleżankami umawiać się na plac zabaw po szkole. No ale nareszcie przybiega, chwyta mnie za rękę i mówi z przekonaniem:
- Bacio, już idziemy do domu, bo jestem głodna na kotleta. Prawda, że masz?
- Nie mam, ale zaraz jak wrócimy zrobię twojego kotleta, a teraz opowiedz mi jak spędziłaś dzisiejszy dzień? - No i słucham barwnej opowieści o szkole, koleżankach i tym co jutro będzie robiła.
Za nami idzie mama Annette i słyszę jak pyta Domi:
- Tak dobrze znasz dwa języki? - I słyszę dumną odpowiedź  wnuczki: - Tak, w obu językach mówię codziennie.
I stwierdzam, że to dobrze, że przechodzimy z języka na język kiedy wymaga tego sytuacja, czy okoliczności. Oczywiście był strach, jak sobie Domi poradzi z akcentem angielskim i mówieniem po polsku. Ale te obawy okazały się zupełnie zbędne. Co prawda pisanie po polsku przesuwam nosem na za jakiś czas, bo teraz jest szlifowanie w szkole pisania po angielsku i tu widzę potrzebę skupienia się na jednym aż do opanowania angielskiego w piśmie dobrze. A później wrócimy do polskiej ortografii, gramatyki i pisowni. Wiem, że damy radę sobie poradzić bez problemu, chociaż za rok dochodzi trzeci język obcy i czasu dużo nie ma na opanowanie wszystkiego w stopniu zadowalającym. Ale ciekawość dziecięca jest tak wielka, że Domi już teraz lubi zaglądać mi przez ramię i czytać wyrazy z mojego kindle, kiedy czytam polską książkę, czy gazetę.
à propos  książek, to ostatnio czytam książkę wartą polecenia, szczególnie tym, którzy zetknęli się z diagnozą: rak. Po prostu lepiej przeczytać wywiady z polskimi onkologami, niż czytać strony znachorów wszelkiej maści polskich szarlatanów od leczenia raka jak grypy, witaminkami czy ziołami, a czasem.... ech lepiej nie będę tutaj przytaczać tych metod leczenia raka w polskich środowiskach wcale nie jakiś cofniętych w rozwoju, a często nawet tam, gdzie wydawałoby się, że wiedza jest, ale rozumu już brak.....
Książka to Onkolodzy. Walka na śmierć i życie i zamiast rozpisywać się tutaj dlaczego warto po nią sięgnąć podam link do krótkiego opisu i wywiadu z tej książki.

30 czerwca 2016

Leniwy dzień.

No i mam wolniejszy dzień. Kiedy wszyscy pobiegli do swoich zajęć i zostałam samiutka na posterunku zwanym domem zrobiłam sobie kawę, ukroiłam kawałek ciasta, tym razem to była lekko skopana karpatka. Po prostu krem nie był do końca jak należy schłodzony i lekko popłynął po cieście. Ale w smaku... nadal poezja.
I podłączyłam laptopa na patio, zastanawiając się, czy z tych grzmotów coś mokrego się wykluje, czy będzie tak jak teraz, przyjemnie niezdecydowanie, ale z idealną temperaturą powietrza, czy mokro i parno. Stawiam na parno i trudno mi na razie uwierzyć w deszcz dzisiaj. Może później....
Teraz mogę zjeść śniadanie. Takie w spokoju celebrowane w ciszy z dobrą książką, czyli owoc zakazany najlepiej smakuje. Kanapeczki ze smalcem domowej roboty, ogórkiem małosolnym i pomidorem. Po prostu mamy lato, więc rozpusta pełną gębą. Do tego tablet z dobrą książką (zdobyłam wszystkie książki ks Kaczkowskiego i mogę do nich teraz spokojnie wracać. Warte są tego nie tylko z rakiem na pokładzie. Oswaja z tematem bardziej życia niż śmierci ale jest w niej mnóstwo opinii z którymi się zgadzam, chociaż nasze poglądy na kilka spraw są różne, ale nie aż tak diametralnie różne, żeby nie cenić przemyśleń księdza Jana.

Myślę, co jest warte zanotowania dzisiaj tutaj... Na pewno wczorajsza moja wymiana zdań z Lisą. Od kilku dni nie widziałam jej i zastanawiałam się, co jest tego powodem. A tu wczoraj ruszam spod domu po zakupy, bo w sobotę będą dziewczyny, no i zrobię jakiegoś większego Pavlowa z owocami, a tu Lisa wraca do domu, więc macham łapką jak to w zwyczaju na naszej ulicy i zatrzymuję się na kilka zdań. Słyszę że jej wstyd że jest angielką, że wstydzi się za wynik Brexitu, bo nigdy nie przypuszczała, że jej rodacy tak głupio zagłosują. W pierwszej chwili nie rozumiem, ale po chwili do mnie dociera co mówi i dlaczego tak mówi. Lisa ma syna w Niemczech. Tam założył rodzinę, jest inżynierem-architektem wąskiej specjalności. Dobry specjalista od projektowania szpitali nietypowych. Lisa w weekend była u nich i mówi, że podając paszport na lotnisku za każdym razem mówiła, że głosowała za zostaniem bo ma maleńkie wnuczę w Niemczech i chce je jak najczęściej odwiedzać. Jej wszystkie dzieci głosowały za zostaniem bo tylko jedno pracuje w kraju, a pozostała dwójka ma pracę w świecie i to pracę swoich marzeń, więc nie może i nie chce od nich oczekiwać, że wrócą do Anglii. Poza tym ma do pomocy w szkole drugiego nauczyciela z Polski i to bardzo dobrego nauczyciela jak podkreśla. I ma nas, najlepszych sąsiadów (to już było maślenie, ale i tak milutkie ;) Lisa jest lubiana przez wszystkich, bo to bardzo dobra kobieta i fantastyczna sąsiadka.
No i odpiłyśmy sobie wodę z dodatkami niealkoholowymi i zjadłyśmy po ciachu. Ponarzekałyśmy na to co u nas dzieje się w kraju, umówiłyśmy na następną kawę przy kielichu, żeby oswoić  moje mówienie i wróciłyśmy do swojej codzienności.  
A teraz czekam na moją wnuczkę, a raczej na koniec lekcji, żeby moją kochaną wnuczkę odebrać z lekcji, usmażyć jej najlepszego schaboszczaka pod słońcem, z zielonymi patyczkami (czyt. zielona fasolka szparagowa) i barszczykiem z pasztecikami do popicia. Dzisiaj mamy babciowo-wnuczkowy dzień i obie bardzo się z tego cieszymy. Będzie malowanie, klockowanie i owadopodglądanie. Taka nasza babska rutyna zakończona bajkami na dobranoc, oczywiście po polsku bo od przyszłego roku wchodzi trzeci język i jeśli uda się babci pilnować polskiego, to moja kochana wnuczka będzie o jeden język na starcie do przodu. Mam nadzieję, że to jest wykonalne i nam się uda. A teraz zbieram się do szkoły. 

1 maja 2016

Święto Pracy pełne pracy.



No to odpoczywam sobie. To był taki dzień bardziej wymagający od nas wszystkich zgrania. Malwina dzisiaj wróciła po nocce do domu. Chwila odpoczynku i szykowała się na zdjęcia 'komunistów'. Maciek od wczoraj w pracy miał wrócić dzisiaj koło 15-tej, a Jurek jechał na 15-tą. A my z Dominiką na pokładzie od wczoraj właściwie grałyśmy pierwsze skrzypce. No to jak już pokiwałyśmy mamie, to mogłyśmy sobie pomalować obrazki, porobić kartki, posiedzieć w ogródku i pograć w minecraft. Mi udało się uniknąć kolejny raz nauki tej gry, bo Dominika woli babciowe kotlety, więc urwałam się z lekcji minecraft bezkarnie do kuchni :))
Maciek po drodze z pracy zrobił mi zakupy takie z długą listą życzeń, Jurek przed pracą pomógł wywiesić pranie i kiedy moje zmęczone dziewczę wróciło ze zdjęć to w domu było już czysto, z jedzonkiem, nakarmionym dzieckiem i ogarniętym domem. Maciek wpadł z zakupami i wyrwał mi sprzątanie kuchni po obiedzie i tym sposobem mogliśmy sobie usiąść i w spokoju wypić kawę. A wieczorem Malwina znowu do pracy, a my z Maćkiem i Dominiką na pokładzie rządzimy w domu, a raczej oddaję berło w Maćkowe ręce i sobie odpocznę. I tak minął nam 1 maja, czyli Święto Pracy.

I wiecie co... kocham właśnie takie życie, kiedy moje dzieci po powrocie do domu przytulają i mówią, że nie musiałam, ale to takie pyszne i dobrze, że możemy zawsze na ciebie mamo liczyć. Bo mogą, ale miło, że to zauważają i doceniają. Ja też mogę na nich liczyć i pewnie dlatego tak dobrze nam z sobą się żyje. Dziwne? Dla mnie to nie tyle dziwne co bardzo zaskakujące doświadczenie. Zawsze myślałam, że najzdrowszy układ to każda rodzina pod swoim dachem, a teraz nie chce mi się tego co jest, w żaden sposób zmieniać.

27 marca 2016

Wielkanoc mija szybko.

Święta święta i po świętach. Dzisiaj wreszcie cała rodzina w komplecie mogła posiedzieć przy wspólnym stole. Jutro też trochę sobie wspólnie pobiesiadujemy, ale już nie w komplecie. Nawet udało nam się zrobić wypad od stołu i pospacerować po parku uniwersyteckim. To świetnie miejsce z wielką przestrzenią, rzeczką, mocno naturalnym terenem do spacerów z pieskami, dziećmi i babciami, czyli przyjazne ludziom miejsce. Nawet tutaj spotkaliśmy rodaka z pięknie wychowanym pieskiem, który uwielbia dzieci i pewnie dlatego dzieci uwielbiają jego.
No ale deszcz wygonił nas z parku i wróciliśmy do domu.
Mocno zmęczyły mnie te święta i dzisiaj marzę już tylko o ciepłym łóżku, szklance gorącej zielonej herbaty z syropem z agawy i plasterku cytryny. A dostaję panią doktor, która bardzo poważnie zabrała się za leczenie babci swoim zestawem medycznym stworzonym z kartonu i pisaków. Uwielbiam moją wnusię, która jest w swojej medycznej roli bardzo przekonująca i bardzo fachowa.  Po takim leczeniu i zapisanej herbacie z cytryną czuję się dużo lepiej, ale dzisiaj już nic mi się i tak nie chce.
Chociaż t nie do końca prawda. Wybierałam telefon i po moich bardzo dobrych doświadczeniach z HTC po przeczytaniu mnóstwa recenzji, obejrzeniu mnóstwa testów wybrałam sobie coś takiego:


Może nie jest to model z ostatniej chwili, ale jak dla mnie ma zadowalające recenzje i sądzę, że sprawdzi się jako moja nowa zabawka.  Myślę, że mojej wnuczce będzie pasowała nowa komórka babci, bo ogarnie jak nic minecraft, czyli ulubioną grę najmłodszej w rodzinie.
A właśnie o tej grze wypadałoby kilka słów napisać. Nie opanowałam grania w minecraft, ale patrzę czasem jak moja wnuczka gra i jestem pełna podziwu dla zdolności młodych, którzy bez problemu poruszają się w przestrzeni gry i bezbłędnie pamiętają lokalizację swoich rozbudowanych pomieszczeń. Ta gra opanowała młode pokolenie mocno i powstały już książki do minecraft, a kilka dni temu udało nam się kupić encyklopedię minecraft i co z tego wynikło? Kiedy wnuczka dostała pierwszą książkę o minecraft, chwyciła, otworzyła i przez godzinę nie można było jej oderwać od czytania. Pewnie dlatego bez dyskusji wzięliśmy encyklopedię minecraft.... Kto by pomyślał, że droga do ćwiczenia czytania będzie dreptała przez grę bardzo ubogą w grafikę, ale przestrzenie bardzo bogatą.
Czy to był dobry pomysł, żeby pięciolatka dostała własny tablet? Hmmm myślę, że to wszystko zależy od planu dnia i ilości zajęć z rodzicami, koleżankami i kolegami i indywidualnych zainteresowań malucha. U nas tablet pomógł wnuczce w angielskim, poznawaniu angielskich i polskich bajek. Czytamy jej dużo, ale czasem dobry lektor jest lepszy, jak brak bajki, zwłaszcza że bajki są w obu językach. Tablet też ułatwił czytanie i literowanie, chociaż ilość ćwiczeń w szkole i podejście nauczycieli do nauczania jest fantastyczne. No ale ilość nauczycieli na grupę piętnastki dzieci w ilości czworo, a w porywach więcej daje komfort nauczania.

20 marca 2016

Szóste urodziny mojej wnuczki.

Ale ten czas zaiwania. Dopiero co się urodziła, dopiero co kupowałam jej pierwsze śpioszki i kombinezoniki, a tu już sprzęt do nurkowania wchodzi na pokład, bo jak to z moimi dziewczynami bywa, mają bardzo zbliżone zainteresowania. No ale prezenty to tylko osłoda tego dnia uroczystego, z uroczystym śniadaniem, ze sto lat i prezentami i wyjazdem na kręgle. Pierwsze kręgle Dominiki.
Taka propozycja została przez naszą solenizantkę przyjęta jakiś czas temu, więc nie przeszedł, cyrk, zoo, trampoliny, kolejka przez prerię itd. Padło na kręgle i nie było zmiłuj się.
Zdjęcia są wzorcowe do bloga, znaczy nic prawie nie widać, ale nam dla pamięci w zupełności wystarczy. Miałam tylko głuptaka, kręgle weszły w popołudniowe światło i wyszło co wyszło :)








Później balony, maszyny i rozgrywki we wszystko co saloon gier ma do zaoferowania. Kolejne miejsce do odwiedzenia w kolejne urodziny już mamy wybrane.
Do domu wróciliśmy na obiad. Znaczy obiad był już tylko do smażenia i gotowania. Oczywiście dzisiaj obowiązkowo schabowy z surówkami w ilości znacznej, a po obiedzie, kawa, lody, a po błogim lenistwie każdy ma swoje mile do przejścia na bieżni zwanej treadmill. Mamy zacząć jeździć na basen, a i morze zaczyna nas mocno wzywać do odwiedzenia. Teraz kondycyjnie wszyscy zaczynamy pracować na letnie kursy wodne. Dziewczyny wybrały nurkowanie i deskę, ja stawiam na kajaki i łodzie, a Maciek na terenowe szaleństwa, tata oczywiście wybrał wędkarstwo. Tak, chyba jesteśmy szczęśliwą rodziną, która dba o siebie nawzajem i dba abyśmy trzymali się nie tylko razem, ale i podążali w kierunku samorozwoju.
A to jeszcze nie koniec urodzin, część oficjalna z przyjaciółmi z klasy będzie za tydzień... Czyli pieczenie ogromnego tortu mnie nie ominie. Na szczęście później będę mogła odpoczywać w cichym domu, kiedy młode towarzystwo będzie szaleć poza domem. Lubię angielskie obchodzenie urodzin. Jest fajne, jest bardzo pozytywne i najważniejsze, jest w bardzo przyjaznej atmosferze.
A przy okazji, wpadłam do Hobbycrafta  i mam kilka drobiazgów oczywiście niezbędnych (;))
A teraz zabieram się za uzupełnianie PL za miesiąc marzec. Już właściwie mogę powoli zamykać ten miesiąc i szykować plan na kwiecień.
Co było najpiękniejsze dzisiaj? Uśmiech wnuczki i radość z każdego rzutu, radosne:
- Mamo za rok będę miała 7 lat i też tutaj chcę przyjechać.
Dla mnie najpiękniejszy jest uśmiech moich dzieci i ta radość, że najmłodsza pięknie się rozwija, a ja mam wspaniałą rodzinę.