Pokazywanie postów oznaczonych etykietą misz-masz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą misz-masz. Pokaż wszystkie posty

13 stycznia 2022

Po domowemu.

 Drugi tydzień w nowej rzeczywistości i wszyscy zadowoleni. Czyli świat zwariował przynajmniej w naszej okolicy. Dominika z nowym rokiem wpadła w wir tworzenia i albo w kuchni tworzy ciasteczka, naleśniki w wersjach wymyślonych, albo zamyka się w pokoju i szyje, tnie, rysuje, projektuje i tylko od czasu do czasu przerywa swoją pracę i wpada do mnie z pytaniem o koraliki, guziki. wstążeczki, nożyczki, napy itd. Czasem pokazuje, co stworzyła z dumą, a czasem każe nam czekać na efekt końcowy kilka dni. Najważniejsze, że cały czas się rozwija i ma mnóstwo pomysłów wartych zrealizowania. Nawet komputer poszedł w odstawkę, bo proces twórczy odbywa się na biurku, a to wygląda hmmm jakby to nazwać.... jak biurko artystki w szale tworzenia. Malwina spędza dużo czasu w pracy, bo 'mamo, jak już to wszystko poukładam po swojemu i będzie grało, to będę się obijać, a na razie wiesz, trzeba zapracować na image'. No i wpada do domu lekko spóźniona z pracy i cieszy się, że tu wszystko gra i buczy jak w dobrze naoliwionym zegarku. No prawie, bo dzisiaj dostałam burę od wnuczki:

- babciu miałaś po mnie przyjechać, a przyjechał dziadek! Jak mogłaś tak mnie zawieść? - No mogłam, zabrałam się za kwiatki na dole i gdzieś mi czas się urwał, więc na szybko wysłałam dziadka z misją odebrania wnuczki. Ale ten ma przechlapane za seksistowski tekst:
- Nie musisz wnuczko gwizdać, dziewczynki nie muszą.... - No i teraz nic nie naprawi tych relacji. Dziadek będzie musiał nauczyć wnuczkę porządnie gwizdać. Kobiety mają prawo robić wszystko tak samo jak chłopcy i lepiej, żeby dziadek o tym nie zapominał....

 A ja.... Ja zebrałam wszystkie mandarynki po domu i nastawiłam z nich ocet mandarynkowy. Zrobiłam obiad i utknęłam w książce. Nawet nie wiedziałam, że mnie tak wciągnie książka o japońskiej sztuce gotowania.


Kto by pomyślał, że ich smaki pochodzą z tak niesamowitych źródeł jak suszone ryby, glony, wędzone suszone i przygotowane na bardzo długie przechowywanie. Patrząc jak to wszystko brzmi tajemniczo, zastanawiam się, jak dotrę do gotowania ramenu z własnym makaronem i dodatkami. Plan jest zacny, ale przeszkód po drodze sporo. Azjatycka kuchnia jest zupełnie inna od Europejskiej i to inna znaczy, że niewiele wiedza z naszej kuchni przydaje się w kuchni dalekiego wschodu, ale bez wyznań życie byłoby nudne, a nuda zabija szybciej niż czas. No więc na razie czytam i próbuję zrozumieć, a jak pojmę to się podzielę przepisem na ramen. 
Na koniec napiszę o covidzie, który na szczęście omija moją rodzinę i oby tak zostało, chociaż jeżeli chodzi o statystyki tutaj, to ilość pozytywnych testów covidowych przebiła 116tysięcy w samej Anglii a dochodzi do 130 tysięcy w Wielkiej Brytanii. Na szczęście przy obecnym poziomie wyszczepienia umiera mniej pacjentów niż w pierwszej czy drugiej fali. Co prawda dane z ostatniego tygodnia w temacie zgonów na covid jest niepokojące, ale miejmy nadzieję, że to ograniczenia pozwolą ogarnąć temat NHSowi.
O Polsce nie chcę pisać i robię to dość świadomie. Nawet w domu omijamy tematy z polskiej prasy czy mediów, bo po prostu jesteśmy w stanie permanentnego niedowierzania, że można doprowadzić kraj do takiej degrengolady i próbować jeszcze tę degrengoladę tłumaczyć jakimiś wydumanymi z brudnego palucha argumentami broniącymi to, czego nie da się obronić. 

29 grudnia 2021

Farmy bekonu po angielsku.

 Ponieważ tak bardzo chwalę angielskie, a krytykuję polskie, to dziś odniosę się do lamentów w polskich mediach, jak to po brexicie w Anglii brakuje rzeźników, kierowców i opiekunów, pracowników służby zdrowia itd. I jest to oczywiście prawda. Hodowcy bydła i trzody mają problem z ubojem, bo brakuje rzeźników, ale ta sama prasa zapomniała dodać, że większość hodowców, to rzeźnicy i ostatni czas rzeźnicy angielski bardzo ciężko i dużo pracowali, żeby ich produkcja nie zaczęła przynosić strat. Nasi zaprzyjaźnieni farmerzy pracowali do oporu i o dziwo, na półkach sklepowych mięsa nie zabrakło. Powiedziałabym, że spodziewałam się po tych groźnych wiadomościach, że będą problemy z zaopatrzeniem. A tu zdziwko, wszystko dostałam bez żadnych kłopotów. Pomimo, że takie komunikaty puszczane w eter zawsze zwiększają popyt na rynku. Tym razem nic takiego w naszym regionie nie zauważyliśmy.

Temat kierowców też został rozwiązany w sposób dla mnie trochę szokujący, ale kierowców już nie brakuje.....
Część dostaw przejęła kolej i ilość wagonów cystern w składach pociągów jest więcej. A jak wieść gminna ostatnio do mnie dotarła, to kategoria B na prawku pozwala ci:
"
- jeśli zdałeś egzamin przed 1 stycznia 1997 r.
Zazwyczaj możesz prowadzić zestaw pojazdów i przyczep o maksymalnej dopuszczalnej masie lacznej do 8250 kg. Wyświetl informacje o swoim prawie jazdy, aby sprawdzić.

Dozwolone jest również prowadzenie minibusa z przyczepą powyżej 750kg.

Kategoria B - jeśli zdałeś egzamin 1 stycznia 1997 r. lub później
Możesz jeździć pojazdami do 3500kg z maksymalnie 8 miejscami pasażerskimi (z przyczepą do 750kg).

Można również holować cięższe przyczepy, jeśli łączna masa pojazdu i przyczepy nie przekracza 3500 kg."
źródło

I uprzedzam stwierdzenia, że to chore. Tak, zgadzam się, że ten numer w Polsce na bank by się nie udał. Ilość wypadków i podejście do jeżdżenia typu: mam prawko, to już wszystko mogę na angielskich drogach nie funkcjonuje. Dlaczego nawet Polacy jeżdżą tutaj normalniej? Pewnie dlatego, że mandat zaczyna się chyba od 60 funtów i  3 punkty (ma się max 12 punktów), po pierwszym mandacie jest kurs o prędkości  a później program lojalnościowy i za 12 punktów - rower. No i to zabranie prawa jazdy nie jest takie polskie, czyli bez prawka też da się jeździć, w wersji angielskiej do pierwszej kontroli, później policjanci w systemie mają wszystkie dostępne pozbawionemu prawo jazdy kierowcy i te pojazdy są na celowniku kotroli. Czyli jak stracisz prawko, zostaje ci poszukać kierowcy do podwożenia, albo publicznego środka lokomocji ewentualnie taksówkarza, żeby przetrwać czas kary. I to działa wystarczająco, żeby kierowcy dbali o kulturę na drogach i szanowali przepisy. 




20 grudnia 2021

Coraz bliżej Wigilii.

 Ostatnio mam wstręt do pisania. To o czym chciałabym napisać, nie nadaje się do dzielenia ze światem bo jedni powiedzą, że nie jestem patriotką, a drudzy, że poszłam na łatwiznę wyjeżdżając z kraju. Ilu ludzi, tyle pomysłów co powinnam, jak powinnam i dlaczego powinnam. A ja już jakiś czas mam mocno wyrąbane na to co powinnam, jak powinnam i co w jest w zakresie moich obowiązków. Robię tylko to co chcę robić, w ilości takiej jakiej ja chcę robić i dla tych dla których uważam, że warto. Jak sięgam pamięcią, za wszystkie swoje decyzje ponosiłam odpowiedzialność w całości. Nigdy się od niej nie migałam, więc nie czuję ani grama potrzeby brać zdanie innych pod uwagę. Czasem jednak słucham lub czytam, co mają do powiedzenia i robię swoje.
Np taka pierdoła jak ta ostatnia, bo jak ja śmiem pisać dobrze o Anglikach? Ponieważ w tym kraju czuję się lepiej niż w tej naszej kochanej ojczyźnie, w której każdy dzień witał mnie stresem, co znowu wyskoczy. Co genialnego zafunduje mi rząd. Ale starczy, Dziś popierdalałam w kuchni jak mały samochodzik. Bo też zachciało mi się wziąć mięso do wędzenia... Na szczęście dzisiaj została mi wołowina, którą wzięłam do wędzenia na zimno po długim dojrzewaniu. Oczywiście przepis z YouTube od dobrego specjalisty prosto z Polski. 


Wszystko dokładnie przygotowane, odmierzone i mam dwa kawałki wołowiny zamknięte w próżni do 12 stycznia, a później cd wg filmu. 
A poza tym usmażyłam łososia i cała moja szacowna babska część rodziny przejedzona ciastem wypięła się na obiad, więc łososia zamknęłam w słoiku, między robieniem zakwasu na prawdziwy barszcz a podgrzewaniem bigosu. 


A teraz znikam do angielskiego i do łóżka z Wiedźminem na Netflixie, bo zaczynam się wciągać w oglądanie....

PS. Moje ulubione kolędy na ten świąteczny czas:






Skasowany komentarz i moja odpowiedź.

Wczoraj po całym dniu z rodziną wieczorem już w ciepłym łóżeczku odpaliłam laptopa. I w szoku zobaczyłam, że mam komentarz.... Nie ma to jak zgłupieć z wrażenia. Ostatnią komentującą osobą na moim blogu była Chaziajka, której bloga czytałam na bieżąco, bo łączyła nas ta sama choroba. Kiedy odeszła, nie chodziłam po blogach a to miejsce traktowałam jak mój prywatny brudnopis dla moich dziewczyn na wypadek, gdyby nie miały kogo zapytać jak robi się tę rybę w occie, czy jak trzeba zakisić kapustę, żeby była dobra i było łatwo to zrobić. A tu komentarz..... klik i cholera usunęłam. No tak, z zarzutami. nie podpisany ale komentarz należy docenić. Na szczęście w mailu została kopia i tu ją wklejam, a pod spodem moja odpowiedź:


2 października 2021

Weekend z urlopowiczką...

 Weekend rozpoczął się już w piątek. Chyba za sprawą urlopu Malwiny i świni. A raczej połówki świni, którą miała odebrać z ubojni od znajomego znajomego. Cały ciąg przyczynowo skutkowy a w skrócie po prostu znajomy znajomego załatwił dobry towar do zrobienia wędlin i wędzonek. Bo jak tu mi dogodzić, żeby szeroki uśmiech wyszedł na twarz. No więc od rana weterynarz i chipowanie Luny, później klientka po odbiór, później wyjazd po pół świnki i ze świnką w bagażniku po najmłodszą do szkoły i do domu. Oczywiście tutaj nie obyło się bez szerokiego uśmiechu nas wszystkich, bo świnka cudna, noże ostre i Malwina oczywiście oprawiła mi prawie 40 kg mięska tak, że mogłam już tylko porcjować wg schematu, to wędzimy w całości, to pieczemy, to pójdzie na kiełbasy. - No właśnie jakie robimy tym razem kiełbasy? - pytam dziewczyn.

- Babcia, dla mnie szyneczki i te kiełbaski co lubię. Ty już wiesz. - rezolutnie mówi nasza licealistka.
- Mamo, a białej też troszkę zrobisz? - tak przymilnie podpytuje moje dziecię.
- Myślałam, że białą zrobimy bliżej świąt, chociaż masz rację, trochę mogę zrobić. - moja córka uwielbia domową białą i nie potrafię jej tego odmówić, chociaż na końcu bardziej oczy chcą, a przejedzenie białą też rozsądne nie jest.
- Dobra trochę kiełbas na suszenie zrobimy tym razem kochane. Chcę mieć takie do powieszenia na strychu i jakieś krakowskie trzeba wreszcie zrobić. - i widzę ich aprobatę bo te suche schodzą bez problemu, ale już wiedzą, że tego zawsze ja pilnuję. 
To było wczoraj, poporcjowane mięsko poszło do wiaderek i do lodówek, a my spać.
A dzisiaj od rana kurierzy i o dziwo zamówione buteleczki dotarły w jeden dzień... 
- Mamo!!! - Słyszę z dołu moją córkę. - Mamo, jadę po mleko do sklepu a Ty się ubieraj i zalej kawę, już nasypana. Jak wrócę, powiem co dziś robimy.
- Ja robię mięso, znaczy kroję i solę. - odkrzykuję i słyszę już tylko odpalany mój starutki land rover. Powoli zbieram się w sobie i szykuję do zejścia na partery. Kuchnia lśni gotowa do dzisiejszych zadań bojowych, więc zalewam kawę i idę z nią do stołu. Właśnie wchodzi córka z siatami.
- Mamo, kupiłam łososia na obiad bo jest w super cenie 5.99 per kilo i mam zapas chrupków dla zwierzaków, no i o mleku nie zapomniałam tym razem.
- Śmiejemy się, bo dobrze wiemy jak czasem potrafimy pojechać do sklepu po jedną rzecz i wrócić z pełną torbą, ale bez tej jednej ważnej rzeczy. Bo i dlaczego nie?

Są buteleczki jest zabawa. - Mamo zlejemy nalewkę odsklepinową? Ja zrobię naklejki na butelki.... - Już wiem, że to będzie aktywny dzień, ale wiem, że jak nie pomogę, to zrobi sama wszystko, a ja będę nusiała robić obiad. No więc:
- Dobra, zrób nalepki a ja zajmę się nalewką, ale najpierw smakujemy, czy to już jest dobre - mówię i idę po kieliszki do likierku.
- Cholera pyszne! No to do roboty!
Czy to koniec? Ależ skąd. Było jeszcze filetowanie łososia i solenie. Było peklowanie mięsa na sucho w workach próżniowych, było krojenie mięsa na kawałki, solenie w wiaderkach i wyszło tego drobne 18kg. Tak zdecydowanie biała też będzie. Może nawet część lekko podwędzimy. 
Usiadłyśmy na luzie dopiero przy popołudniowej kawie i bez pomysłów na kolejny dzień się nie obyło. Malwina z Jurkiem wymyślili, że skoro jutro ma nie padać, to od rana skoczą na nasze pole i rozejrzą się za podgrzybkami. 

- Bo wiesz tato, namówiłam mamę na angielskie smażenie grzybów w maśle na kanapkę i to jest pycha. Musisz tego spróbować. Pojedziemy od rana? Budzik nastawię. Co ty na to?
Tym sposobem jutro się wyśpię. Wstanę dopiero jak wrócą i na popołudnie mamy zaplanowane robienie kiełbas. 
O kiszonych cytrynach będzie innym razem. Za jakiś czas, kiedy już degustację będziemy mieli za sobą.
A wieczorem żeby nie zapomnieć pogadałam ze Sławkiem, a raczej popisałam i tak po wymianie naszych opinii o przetworach, które lubimy jednak kupiłam maszynkę do mięsa.... Teraz będzie idealnie....
Właśnie dlatego kocham moje życie. 

3 czerwca 2021

Czerwiec to dobry dla nas miesiąc.

Czerwiec niesie ze sobą same dobre wieści. Po pierwsze mamy kolejny ul. Na szczęście ten pójdzie do ludzi, bo 4 ule to założony przez córkę limit. Pomimo zgody sąsiada na kolejne ule nie chcemy przekroczyć dobrych standardów i już.


Kolejny dobry news to kolejny stopień NVQ mojego dziecka, tym razem w managemencie i tu zaskoczenie dla wielu, bo zdała śpiewająco. Cztery końcowe egzaminy na najwyższym poziomie i opiniowanie na ostatni stopień tych kwalifikacji do zarządzania. Czyli wykonuje swój założony plan w 100% z górką.
Wisienką na torcie jest dziś decyzja sądu do pełnej opieki papierologicznej nad córką. Jeśli ktoś zapyta, za co kocham Anglię, to prócz tego co opisałam gdzieś w blogu dorzucę racjonalne podejście do wychowania dzieci. 
Tutaj dziecko jest bezdyskusyjnie najważniejsze i nikt nie bierze pod uwagę roszczeniowych żądań któregokolwiek z rodziców. Dziecko ma mieć zapewnione warunki do życia, wychowania i edukacji. I jeśli rodzic nie jest zainteresowany uczestniczyć w tym procesie, to po prostu jest pozbawiany praw do decydowania o tym procesie. Trochę zagmatwałam, ale jeszcze nie chcę pisać wprost co ja myślę w temacie tatusia...
Więc jak to mówią, mamy rzeczywistość ogarniętą bezdyskusyjnie i jestem dumną babcią, matką i żoną. 

21 kwietnia 2021

Raz na kilka miesięcy trzeba coś zapisać...


 Piszę, kiedy nic nie mam ciekawego do zrobienia, a że ostatnio dużo się działo, to normalne, że wybrałam aktywność poza komputerem. 
Przede wszystkim nauczyłam się wiele nowych umiejętności. Po pierwsze robię już bezdyskusyjnie najlepszą białą i potwierdzone jest to opinią nie tylko domowników ale i testerów. A zaczęło się od naszego ostatniego zakupu z Polski, czyli kupiłam w Polsce Borniaka i uparłam się nauczyć siebie i pozostałych domowników wędzenia ryb. Bo o ile nie ma problemu kupić ryby, o tyle kupić uwędzone po naszemu ryby to już jest wyzwanie. Jak to mówią, co kraj to inny zwyczaj czy obyczaj a co za tym idzie inny sposób wędzenia ryb. Z rybami poszło łatwo, bo to i dość zimny dym, a i czas krótki. Ale że ryby nawet najlepsze potrafią się znudzić, to zaczęłam szukać przepisów na uwędzenie szynki, schabu, kurczaków, aż nadszedł czas polskich kiełbas..... Na dziś umiem zrobić grillową, kabanosy, śląską, parówki i całą resztę popularnych pod naszym dachem kiełbas. Przy okazji powędziłam sery żółte i białe,  nauczyłam męża utrzymywać temperaturę, dosuszać jak należy i wędzić na kolor. Sama zadbałam o sprzęt do tej zabawy i na dzisiaj wszyscy mają uśmiechnięte gębule, do lodówka ma swój zapasik na wszelki wypadek, a ja powoli zastanawiam się, czy nadwyżek nie sprzedawać po sąsiadach i znajomych. Może faktycznie warto zainwestować w test kuchni i zacząć tworzyć bez hamulca.... Pomyślę.

Sześćdziesiąt dwa lata to dobry czas na nowe wyzwania ;-) No ale bez testu i pomocy córki nie będzie łatwo, a ona jutro ma ostatni egzamin managerski i już wspomniała o jeszcze roku dla uzyskania pewnego cennego tytułu, więc trochę mnie to wstrzymuje, ale po egzaminie temat wejdzie na naszą rodzinną wokandę i zobaczymy, czy do pszczół, greenhouse'ów nie dorzucimy wędzonek i słoikówek..... Nie ma miejsca na nudę pod naszym dachem i to jest warte wyjazdu z kraju, w którym nic z naszych pomysłów nie miałoby szansy nawet zaistnieć w wyobraźni, a co dopiero w praktyce.
Krótko powiem dlaczego nie ma takiej szansy.... Tutaj rejestracja firmy trwa tyle ile wypełnienie danych na stronie rządowej i wydrukowanie kwitu. Po kilku dniach do domu dociera dokument papierowy, ale już po wypełnieniu i wydrukowaniu ze strony można sprzedawać czy wytwarzać to co mamy w głowie i jest zgodne z prawem. Maryśki nie da się w ten sposób w ogródku hodować, gdyby ktoś miał takie wątpliwości.  I powtórzę się po raz kolejny. Pomimo nadal bariery językowej, dogaduję się, acz nie tak jak w swoim języku. Ale co mnie zawsze bawi, to tutaj urzędnik jest bardziej nastawiony na pomoc mi w różnych wątpliwościach i o dziwo wszystko to co dzieje się przy zakładaniu firmy ma na celu aktywizację każdego, kto ma pomysł na wniesienie do społeczeństwa swojej pracy czy jej wytworów. Dopóki nie osiągnie godnego zysku, obowiązują go symboliczne koszty i są to przy polskim ZUS-ie naprawdę bardzo symboliczne koszty. 

Dlatego pewnie moja tęsknota za polskimi realiami życia jest tak niewielka, że branie jej pod uwagę wzbudza powszechny uśmiech politowania wśród moich przyjaciół.

Biorę też pod uwagę moją córkę i wnuczkę, które tutaj czują się u siebie. Zwłaszcza po realiach polskich z rozwodami, alimentami i uczciwością mojego byłego na szczęście zięcia. Córka ma na liczniku już prawie 11 lat pracy zawodowej, wnuczka od września zaczyna już szkołę średnią i zawsze podkreśla, że do Polski nie chce wracać. Dlaczego nie chce? Pewnie dlatego, że porównując warunki i możliwości tu i tam, po prostu tu jest normalnie, a tam jest...... tak jak zawsze od kiedy sięgam pamięcią..

A teraz temat pszczół.... Malwina zaczęła od jednego ula i tak żartujemy, że był to pomysł składkowy, ona kupiła ul, ja dorzuciłam na pszczoły, a dziś mamy cztery pełnokrwiste ule buckfastów, czyli najspokojniejszych i


najbardziej pracowitych pszczół.... Jak na kogoś, kto uczył się od zera pszczelarstwa od mądrzejszych, to na dzisiaj uczy i pomaga tym, którzy idą jej drogą i zakładają swoje pierwsze ule. Jestem z niej bardzo dumna. Dla mnie pszczoły to owady, które podziwiam, ale hodować nie umiem i tego na pewno się nie nauczę. Ja za to mam chyba dobrze ponad setkę sadzonek pelargonii, sporo sadzonek pomidorów itd i ogarnięty temat rozmnażania roślinek domowych, a i kuchnia stała się moim ciekawym polem do działania. Wczoraj opanowałam słoikowe puszki z kurczakiem w galarecie, na przyszły tydzień mam zaplanowane sporo słoików golonki w wersji do długiego przechowywania i następny tydzień, to będzie uzupełnianie szynek, golonek i schabów wędzonych. Bo wygląda, że znikły ze smakiem i czas uzupełnić zapasy.
A w między czasie staram się poznać zasady akwareli, tak tak zazdroszczę zdolnej Asi jej talentu z pędzelkiem i co prawda wolę większą formę ze względu na wzrok, ale i tak sobie pomaziam pędzelkiem, porysuję pastelkami i powyklejam z gliny dla relaksu. Bo kocham, lubię, chcę i mogę.
A zapomniałam o maszynie, ale to już przy kolejnej okazji.


31 stycznia 2021

Lookdown II

 Dzień spędziłam na rozmowach z córką, mężem. Wreszcie doczekałam się super decyzji córki. Ale o tym kiedy indziej. Na dzisiaj najważniejsze jest to, że obydwoje są już zaszczepieni na covid-19 i zostało im przyjęcie drugiej dawki.
Do naszej rozmowy włączyła się Dominika:
- Bo dziadek ja muszę z Tobą pogadać, bo wiesz, wymienisz mi ten kawałek podłogi pod łóżkiem?
No i dziadek zrobił co miał zrobić. Zostało tylko pomalowanie parapetu i dwie listewki, ale że to specjalistyczna farba, to poczeka do cieplejszych dni. Już niedługo.
- Mhm... - no i poszła rysować i gadać z koleżankami.
A ja, ja ćwiczę angielski jak zawsze, metodycznie codziennie minimum kilka lekcji w programie, żeby czuć potrzebę robienia czegoś więcej, czyli albo Enlinado, albo któraś z książek a ostatnio trafiłam nowy programik z sówką wyglądającą jak jeleń i podobają mi się lekcje. Najważniejsze że działa i jest lepiej.
Poza tym zabrałam się za mazianie pędzlem i akwarelkami, a przy okazji cofnęłam się do podstawówki i ołówka. Szkicowanie zaczyna mnie bawić, bardziej niż lookdown i siedzenie w domu, od którego zaczynam mieć wszystkiego dość. Na szczęście nic nie muszę, za to mogę szwędać się po domu w pidżamie i nikogo to nie irytuje. Wędzoną rybkę można jeść przecież w pidżamce, bułki też można wstawić do piecyka w pidżamce i można mieć nawet pidżamową rewię mody co praktykujemy z Dominiką, bo nawet do lekcji można nie włączać kamerki i siedzieć w pidżamce na lekcjach. Na szczęście to już nie potrwa długo, bo robi się coraz przyjaźniej na ogrodzie i nawet mata grzewcza dostała termometr zdalny, a testy wykazały, że 10stC nie jest trudne i drogie do osiągnięcia w greenhouse, więc stratyfikacja nasionek i zabieram się za produkcję sadzonek. W tym roku nie mamy żadnych ograniczeń co do ilości i zakresu sadzonek, więc ogranicza nas tylko wyobraźnia i umiejętności ogrodnicze, ale co tam. Kochamy tę zabawę, więc bawić się będziemy dla naszego pożytku. 




Życie bez stresu działa na mnie kojąco i czuję się spokojnym człowiekiem bez zbędnych problemów dnia codziennego. Jedyne, co mnie drażni, to sytuacja w kraju. Nie sądziłam, że to tak daleko zajdzie.... Nawet nie chce mi się tego wszystkiego komentować. Jest mi po prostu przykro, wstyd i tak zwyczajnie nie mogę zrozumieć, jak można było do tego doprowadzić... Pewnie już nie zrozumiem. 



17 lutego 2020

Brexit, ogródek i boa.

Brexit stał się faktem. Co to dla nas oznacza na dzisiaj? Nic specjalnego, jesteśmy na tych samych zasadach, na jakich byliśmy dotąd. Czyli przysługuje nam leczenie, praca, opieka i prawo do życia na wyspie. Po wczorajszym tekście Dominiki:
- Mamo, lubię jak tak z babcią wymyślacie zmiany. Jest coraz ładniej....
Coś może i w tym jest, skoro najmłodsza tak twierdzi. My widzimy jeszcze dużo do zrobienia, ale nie od razu Rzym zbudowano.
 Łapię się na tym, że wreszcie żyjemy tak jak lubimy. Każdy ma swoje zainteresowania i ma na nie czas, ochotę i chęci. No właśnie taka normalność. Jeśli komuś się wydaje, że wyjeżdżając na zachód zdobędzie fortunę, to chyba lepiej będzie jak zagra w totka. Nie o to chodzi w wyjazdach na zachód. Co prawda jeszcze szaleńcy, którzy zakładają, że przez rok będę żyć na skraju ubóstwa, żeby po powrocie do kraju zrealizować jakieś swoje własne marzenie, którego w kraju nie ma szans zrealizować. Ale to nie normalność, tylko stan przejściowy, który nie musi się wcale udać. Gwarancji na wygraną nie ma.
Co mnie pociąga w mieszkaniu tutaj? Spokojne życie, bez histerii, strachu o jutro, taka zwyczajna codzienność. Na czym ta normalność polega? Trudno to opisać. Mogę podać jedynie kilka przykładów, które mnie tutaj najpierw zaskoczyły pozytywnie i z których dzisiaj trudno byłoby mi zrezygnować. Zrezygnować z normalnie działającego prawa, normalnie tzn. bez polowania na czarownice i zakładającego dobrą wolę podatnika. Poczułam to kiedy chemioterapia zbiegłami się z podatkiem i ... rozliczyłam tutejszy podatek, ale zapomniałam nacisnąć enter i dokument nie wyszedł z mojego komputera. Kara standardowo to 100 funtów, ale wystarczyło wyjaśnienie okoliczności i zostałam zwolniona z kary. W Polsce.... bez komentarza, kto o czymś zapomniał ten wie co mówi urzędnik i jak uprzejmie to mówi....
Kolejny przykład, to służba zdrowia, na którą o dziwo wielu Polaków narzeka, a ja chwalę przy byle okazji. Nawet ostatnio, kiedy wnuczka zachorowała na anginę i bez dyskusji dostała antybiotyk, z całą osłonówką.... A ponoć tu tylko przeciwbólowe środki na wszystko ;))) To prawda, na grypę i przeziębienie antybiotyk niczego nie rozwiązuje, ale to jakby nie do wszystkich nadal dociera.
Od wakacji nie płacę za recepty ani pensa.... To wynik przekroczenia 60tki.... Do tej pory płaciłam za receptę ciut ponad osiem funtów. Każda recepta z przychodni to było ok 8 funtów, czyli godzina pracy na najniższej stawce urzędowej w UK. Nie dużo, a mimo tego, już nie mam płacić. Czy na to potrzebny jakiś dokument? Nie, moja data urodzenia jest wystarczającym dokumentem w tym wypadku. Proste? Biorąc pod uwagę, że w Polsce miałam kilka miesięcy na udowodnienie, że moja matka jest moją matką, żeby zasłużyć na zwolnienie od podatku za spadek, a po tym terminie już trzeba podatek zapłacić w całości, to takie różnice w traktowaniu obywatela dla mnie istotne. Tak samo jest dla mnie istotne, że większość spraw w UK załatwia się przez stronę www, albo przez telefon. Tak tak, niby w Polsce też już można... ale w praktyce w ostatnich kilku latach nie udało nam się załatwić żadnej sprawy bez bezpośredniego pójścia do urzędu. Bo jeden element załatwisz w sieci, ale kolejny musisz już podpisać w urzędzie ..... Więc ta elektroniczna obsługa obywatela nadal jest o kant dupy potłuc. Spróbuju dowód osobisty odebrać w ambasadzie ;)))
I taki przykład z ostatniej chwili. Me dziecko spytało, czy chcę taki mały ogródek działkowy niedaleko od domu na osiedlowych działeczkach. A że wsiąkłam w sadzonki, roślinkicały ten roślinny klimat ratowania świata, to oczywiście, że chciałam. Co prawda wątpiłam, że go dostanę, bo mamy kawał ogrodu za domem i możemy tu uprawiać warzywka... No ale


ogródek za domem, to miejsce na leżaki, basen, trampolinę i kawałek szklarni, a nie grządki..... No ale, zadzwoniła, pogadała i powiedziała, że jesteśmy w kolejce więc wystarczy poczekać. To było jakieś trzy miesiące temu... A w piątek mówi:
- Mamo, w poniedziałek idziemy zobaczyć ten Twój ogródek. Będziesz musiała zdecydować, czy ten chcesz, bo to pół slotu, a nie cały.... Na cały trzeba poczekać.
N i od dzisiaj jesteśmy posiadaczkami ogródka. Jutro me dziecko opłaci mi cały rok użytkowania ogródka i mogę zacząć działąć na niwie warzywek i krzaczków. A przede wszystkim będę miałą sąsiadów z każdej strony z takim samym walnięciem jak ja. Czy się cieszę? Bardzo się cieszę i na to konto wysiałam całą tray'kę cebulki i sałaty. Nikt nie będzie mówił, że man za dużo sadzonek buraczków, pora czy kalarepy. Przynajmniej przez najbliższe dwa tygodnie.