21 kwietnia 2021

Raz na kilka miesięcy trzeba coś zapisać...


 Piszę, kiedy nic nie mam ciekawego do zrobienia, a że ostatnio dużo się działo, to normalne, że wybrałam aktywność poza komputerem. 
Przede wszystkim nauczyłam się wiele nowych umiejętności. Po pierwsze robię już bezdyskusyjnie najlepszą białą i potwierdzone jest to opinią nie tylko domowników ale i testerów. A zaczęło się od naszego ostatniego zakupu z Polski, czyli kupiłam w Polsce Borniaka i uparłam się nauczyć siebie i pozostałych domowników wędzenia ryb. Bo o ile nie ma problemu kupić ryby, o tyle kupić uwędzone po naszemu ryby to już jest wyzwanie. Jak to mówią, co kraj to inny zwyczaj czy obyczaj a co za tym idzie inny sposób wędzenia ryb. Z rybami poszło łatwo, bo to i dość zimny dym, a i czas krótki. Ale że ryby nawet najlepsze potrafią się znudzić, to zaczęłam szukać przepisów na uwędzenie szynki, schabu, kurczaków, aż nadszedł czas polskich kiełbas..... Na dziś umiem zrobić grillową, kabanosy, śląską, parówki i całą resztę popularnych pod naszym dachem kiełbas. Przy okazji powędziłam sery żółte i białe,  nauczyłam męża utrzymywać temperaturę, dosuszać jak należy i wędzić na kolor. Sama zadbałam o sprzęt do tej zabawy i na dzisiaj wszyscy mają uśmiechnięte gębule, do lodówka ma swój zapasik na wszelki wypadek, a ja powoli zastanawiam się, czy nadwyżek nie sprzedawać po sąsiadach i znajomych. Może faktycznie warto zainwestować w test kuchni i zacząć tworzyć bez hamulca.... Pomyślę.

Sześćdziesiąt dwa lata to dobry czas na nowe wyzwania ;-) No ale bez testu i pomocy córki nie będzie łatwo, a ona jutro ma ostatni egzamin managerski i już wspomniała o jeszcze roku dla uzyskania pewnego cennego tytułu, więc trochę mnie to wstrzymuje, ale po egzaminie temat wejdzie na naszą rodzinną wokandę i zobaczymy, czy do pszczół, greenhouse'ów nie dorzucimy wędzonek i słoikówek..... Nie ma miejsca na nudę pod naszym dachem i to jest warte wyjazdu z kraju, w którym nic z naszych pomysłów nie miałoby szansy nawet zaistnieć w wyobraźni, a co dopiero w praktyce.
Krótko powiem dlaczego nie ma takiej szansy.... Tutaj rejestracja firmy trwa tyle ile wypełnienie danych na stronie rządowej i wydrukowanie kwitu. Po kilku dniach do domu dociera dokument papierowy, ale już po wypełnieniu i wydrukowaniu ze strony można sprzedawać czy wytwarzać to co mamy w głowie i jest zgodne z prawem. Maryśki nie da się w ten sposób w ogródku hodować, gdyby ktoś miał takie wątpliwości.  I powtórzę się po raz kolejny. Pomimo nadal bariery językowej, dogaduję się, acz nie tak jak w swoim języku. Ale co mnie zawsze bawi, to tutaj urzędnik jest bardziej nastawiony na pomoc mi w różnych wątpliwościach i o dziwo wszystko to co dzieje się przy zakładaniu firmy ma na celu aktywizację każdego, kto ma pomysł na wniesienie do społeczeństwa swojej pracy czy jej wytworów. Dopóki nie osiągnie godnego zysku, obowiązują go symboliczne koszty i są to przy polskim ZUS-ie naprawdę bardzo symboliczne koszty. 

Dlatego pewnie moja tęsknota za polskimi realiami życia jest tak niewielka, że branie jej pod uwagę wzbudza powszechny uśmiech politowania wśród moich przyjaciół.

Biorę też pod uwagę moją córkę i wnuczkę, które tutaj czują się u siebie. Zwłaszcza po realiach polskich z rozwodami, alimentami i uczciwością mojego byłego na szczęście zięcia. Córka ma na liczniku już prawie 11 lat pracy zawodowej, wnuczka od września zaczyna już szkołę średnią i zawsze podkreśla, że do Polski nie chce wracać. Dlaczego nie chce? Pewnie dlatego, że porównując warunki i możliwości tu i tam, po prostu tu jest normalnie, a tam jest...... tak jak zawsze od kiedy sięgam pamięcią..

A teraz temat pszczół.... Malwina zaczęła od jednego ula i tak żartujemy, że był to pomysł składkowy, ona kupiła ul, ja dorzuciłam na pszczoły, a dziś mamy cztery pełnokrwiste ule buckfastów, czyli najspokojniejszych i


najbardziej pracowitych pszczół.... Jak na kogoś, kto uczył się od zera pszczelarstwa od mądrzejszych, to na dzisiaj uczy i pomaga tym, którzy idą jej drogą i zakładają swoje pierwsze ule. Jestem z niej bardzo dumna. Dla mnie pszczoły to owady, które podziwiam, ale hodować nie umiem i tego na pewno się nie nauczę. Ja za to mam chyba dobrze ponad setkę sadzonek pelargonii, sporo sadzonek pomidorów itd i ogarnięty temat rozmnażania roślinek domowych, a i kuchnia stała się moim ciekawym polem do działania. Wczoraj opanowałam słoikowe puszki z kurczakiem w galarecie, na przyszły tydzień mam zaplanowane sporo słoików golonki w wersji do długiego przechowywania i następny tydzień, to będzie uzupełnianie szynek, golonek i schabów wędzonych. Bo wygląda, że znikły ze smakiem i czas uzupełnić zapasy.
A w między czasie staram się poznać zasady akwareli, tak tak zazdroszczę zdolnej Asi jej talentu z pędzelkiem i co prawda wolę większą formę ze względu na wzrok, ale i tak sobie pomaziam pędzelkiem, porysuję pastelkami i powyklejam z gliny dla relaksu. Bo kocham, lubię, chcę i mogę.
A zapomniałam o maszynie, ale to już przy kolejnej okazji.


Brak komentarzy: