Pokazywanie postów oznaczonych etykietą handmade. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą handmade. Pokaż wszystkie posty

17 maja 2021

Papier-mache, kilka dobrych przepisów.

Ileż to razy w wolnym czasie używałam glinki papierowej do różnych kreatywnych pomysłów, od domków dla krasnoludków do wielkich korali do stylizacji. Najbardziej irytujące w tej twórczości był fakt, że po ten papier-mache trzeba było pojechać i często zapłacić więcej, niż wydawało się, że to powinno kosztować. Dlatego zaczęłam szukać w różnych miejscach sieci przepisów domowych przepisów na paper-mache. No i oczywiście znalazłam w czeluściach internetu. Co nam jest potrzebne do zrobienia papierowej glinki? Przede wszystkim narzędzia, którym dobrze rozdrobnimy papier. Najłatwiej rozdrobnić papier toaletowy i dlatego większość mas papierowych jest na bazie papieru toaletowego:

Przepis na papier-mache I

250 g PVA 
40 g papieru toaletowego (115 dwuwarstwowych prostokątów) 
1 łyżka płynu do mycia naczyń lub mydła w płynie 
1 łyżka gliceryny lub olej kosmetyczny 
50 g skrobi 
100 g mąki 
Masa całkowita 428 g

Przepis na papier-mache II 

120 g PVA 
25 g serwetek lub papieru toaletowego 
1 łyżka gliceryny lub oleju kosmetycznego
1 łyżka płynu do mycia naczyń lub mydła w płynie 
10 g skrobi 
Waga całkowita 147 g

 Przepis na papier-mache III 

250 g PVA 
40 g papieru toaletowego 
1 łyżka płynu do mycia naczyń lub mydła w płynie 
1 łyżka gliceryny lub oleju kosmetycznego 
1 łyżka szpachlówki 
Masa całkowita 308 g

 Przepis na papier-mache IV 

50 g tac na jajka zalać wrzącą wodą (waga po wyciśnięciu wody 212 g) 
150 g PVA 
1 łyżka gliceryny lub oleju kosmetycznego 
85 g szpachlówki 
80 g skrobi 
Masa całkowita 525 g

Przepis na papier-mache V

200 g tacek na jajka zalać wodą (waga po odwirowaniu 880 g) 
190 g kleju PVA 
100 g szpachli 
180 g skrobi 
Masa całkowita 1366 g


źródło przepisów: 

 https://www.livemaster.ru/topic/3294620-masterclass-5-retseptov-massy-pape-mashe

I oczywiście orginalny film po rosyjsku, jak to zrobić:


27 października 2018

Storczyki i moje odkrycia.

Już jakiś czas zabieram się do tego wpisu. Storczyki co jakiś czas trafiają na nasze okno i różnie z nimi bywa. Część pada po dwóch miesiącach i jeszcze jakiś czas są te zielone liście, ale marnie nam wychodziło pędzenie kolejnych kwiatów, aż do momentu pewnej rozmowy w sklepie i dzielenia się swoimi doświadczeniami. Moje odkrycie tego sezonu, to była sól gorzka EPSOM. Przeczytałam na stronach ogrodników, że pobudza rośnięcie roślin w ogrodzie. I wystarczy trochę wziąć w garść soli i po podsypywać pod roślinami a zazielenią się i zmężnieją. Potwierdzam, to działa. Ale to nie koniec bo jeśli używacie spryskiwaczy, a macie problem ze ślimakami bez skorup, u nas to była zmora od kilku lat, a z chemią wolałam jednak uważać, to w tym roku wzięłam z soli Epson i zrobiłam taki bardzo delikatny roztwór. Kto próbował soli Epsom, ten wie, że siarczan miedzi ma tak obrzydliwie gorzki smak..... że moje założenie się sprawdziło. Ślimaki się wyniosły, a trawnik zagęścił się tak bardzo, że nasza kosiarka spalinowa miała poważne problemy, żeby wbić się w trawnik i zrobić ładny, równiutki dywan. Co zrobiłam jeszcze? Spryskiwać z roztworem i nasze drzewka, stara śliwa co roku miała mnóstwo owocu, który równo z dojrzewaniem był mocno atakowany przez robaki, więc postawiłam podest pod drzewkiem i zaczęłam opryski naszych śliwek z nadzieją, że mimo częstych deszczyków, coś z goryczki zostanie na owocach i robaki poszukają innych miejsc do życia. Resztkami rozwodnionego roztworu podlewałam kwiaty doniczkowe. Mogę się mylić, bo to pierwszy rok moich doświadczeń z solą Epsom, ale rośliny wróciły do domu bez śladu pchełek, meszek czy mszyc. W mojej opinii to zasługa gorzkiej soli. No ale wracam do rozmowy w sklepie. Kiedy spotykam się z ludźmi, lubię pogadać i zazwyczaj nie są to rozmowy o pogodzie a raczej w nawiązaniu do tej właśnie chwili. A że pojechałam do sklepu po ogórki, które już nie patrząc skąd są przywiezione, byle były gruntowe i świeże podzieliłam się tym strasznie gęstym trawnikiem i sposobem na osiągnięcie takich efektów. W zamian dostałam przepis na kwitnienie storczyków. A że nie należę do ludzi, którzy trzymają wszystko dla siebie to słuchajcie i jak macie jakiegoś marnego storczyka pod ręką serwujcie mu od razu kąpiel, najlepiej taką 12 godziną. A jak to zrobić?
Po kolei:
1. bierzemy 1-2 ząbki czosnku i zgniatamy do jakiegoś szklanego pojemnika odpornego na temperatury. Nie musi być wielki, bo później nasz wywar rozcieńczymy wodą. Co do wody nic nie podpowiem, bo ja używam wody z kranu i nie mam osadów na korzeniach ani na doniczkach. Chyba mam dobrą wodę, ale każda/każdy z was jeśli ma storczyki to ma i swoje doświadczenia co do wody.
Zgniatam te dwa ząbki razem z łupinką i razem z nią zalewam wrzątkiem. Zostawiam do ostudzenia, albo i nie, zależy ile mam czasu.
2. Storczyki w moim wypadku zbieram z całego domu, bo każdy u nas próbował już je reanimować i odbywa to się z różnym skutkiem, ale kwiaty nadal są wielkim wyzwaniem. U mnie w miskę taką koło 30x25 wchodzi 6 doniczek storczyków i tyle ich upycham w tej misce.
3. Teraz przecedzony czosnkowy wywar rozcieńczam wodą i wlewam do miski, uzupełniam wodą pod krawędź doniczek i zostawiam w tym naparze na noc. Rano, doniczki wracają do swoich osłonek. Za kolejne ok 10 dni kolejna powtórka. Na razie za mną dwie kąpiele i zdychające gałęzie z wiotkimi kwiatami są sztywne, mocne i nie zamierzają tracić tych kwiatów. Liście trochę dotknięte słońcem i podsuszone nabrały mięsistości.... Po prostu podzieliłam się z Wami i będę kontynuowała moje zabiegi, a jak zadziała/nie zadziała dam tutaj dopisek, żebyście mogli zweryfikować informacje.


Oczywiście storczyki też co którąś kąpiel spryskuję od góry poza kwiatami słabym roztworem soli Epsom. Dlaczego podkreślam, że zawsze słaby roztwór? Bo kilkukrotnie przeczytałam o ogrodnikach którzy dali jak innych nawozów więcej i efekt jest odwrotny, więc lepiej mniej niż za dużo.

20 listopada 2017

A życie płynie cienkim strumieniem....

Dzisiaj czas na kiszonki. W polskiej tradycji są one obecne głównie pod postacią kiszonej kapusty i kiszonych ogórków. Co prawda lubimy też kiszone oliwki, śledzie z beczki i jeszcze kilka rzadziej używanych kiszonek, takich jak buraki kiszone, czy kiszona brukselka.
Ponieważ jakiś czas temu opanowała mnie miłość do natury w sposób graniczący z obsesją bo mojej rodzinie bardzo pasuje chleb na zakwasie i właściwie, tak dopracowałam metodologię pieczenia chleba w domu, że od czasu do czasu poza chlebkiem dla domu, chlebek domowy dostają dobrzy znajomi zamiast gifta, żeby wiedzieli, że ich lubię i chcę ich mieć długo zdrowych. Zresztą oni mnie rozpieszczają wielokrotnie bardziej. Liz poświęca mi dobrych kilka godzin w tygodniu i prostuje mój angielski z efektem godnym mistrza. A Rafał... poza instruktażem, jak zabrać się do zrobienia kiełbasy w domu, podpowiada w temacie wędzenia. Więc jestem pod dobrą opieką praktyków, żeby poradzić sobie w tym świecie mówiącym innym językiem i mającym tak wiele zwyczajów odbiegających od tych, które przywieźliśmy ze sobą z kraju nad Wisłą.
No ale miało być o kiszonkach, bo jestem w trakcie lektury "Dzikiej fermentacji" i coraz bardziej wciąga mnie kolejna pasja: kiszonki. A ponieważ ukisić można wszystko, to zbieram wiedzę tajemną, żeby w kolejnym roku dorzucić do naszej kuchni kilka tak smacznych kiszonek. Może nawet nie będę czekała do kolejnego roku. Myślę, że eksperymentować mogę i na tym co oferują tutejsze markety, a oferują szeroki zakres warzyw, a koper jest dostępny przez cały rok.
A na razie pierwszy raz wędziliśmy. Na początek poszły ryby. Zrobiłam wszystko jak kazali i oddałam mężowi do dalszego czarowania. No i wniósł do domu uwędzone rybki i tekst:
- Jeszcze kilka rzeczy muszę w zadymiarce poprawić i będzie idealnie. - Znaczy chwycił bakcyla i wędzarenka będzie w użyciu częściej. A ja szykuję sobie mięso do robienia kiełbasy. Wiedza tajemna ogarnięta w stopniu umiarkowanym i teraz wypada wiedzę tajemną zacząć wiązać z praktyką. Nasz dom nabiera kształtu o jakim zawsze marzyłam. Ciepło, przyjaźnie i pełna współpraca na wszystkich frontach. Malwina zrobiła mi shop z moimi ręcznymi tworami i wzięła to wszystko pod opiekę. Ja po prostu nie znam się na sprzedawaniu i zarabianiu pieniędzy. Jakiegoś talentu musiało zabraknąć. A trochę za późno zrozumiałam, że istotniejsze jest zarabianie pieniędzy, niż oszczędzanie na wszystkim. Więc w domu wzięłam ten dział, na którym się znam i zostawiłam lepszym to na czym się nie znam. Dzięki temu mogę kupować, to co jest mi potrzebne i nie zastanawiać się nad ceną w chory sposób:
- A po co? A tańszego nie ma? A musisz to mieć? 
Po prostu, kiedy wiem, że jest niezbędne w kuchni, szukam jedynie miejsca, gdzie to postawię i kupuję. Tak było właśnie z paste maker do robienia makaronu, lasagne i ravioli. Po prostu Dominika uwielbia rosół, a ten z domowym makaronem jest dla niej perfecto, do tego wszyscy lubią lasagne i pierogi, a i miłośników spaghetti u nas nie brakuje. Więc zamiast kupować kilka paczek makaronu, korzystam z mąki, którą mam do chleba, bułek itd i robię od czasu do czasu domowe makarony, pierogi, lasagne i makaron do najlepszego sosu na spaghetti Malwiny. Miejsca nie zajmuję więcej, a smak zyskuje.
I tym sposobem doszłam do miejsca gdzie już niewiele rzeczy zostało mi do nauczenia. Co prawda pomysłów nadal mi nie brakuje. Pracy również, ale muszę trochę zwolnić bo teoria też jest ważna i czas na książki musi być.
No i zasoliłam 7 kilogramów mięsa... za dwa tygodnie wędzenie, próba nr 2.
Jutro wizyta w szpitalu na CT, a w naszym domu powoli budzi się klimat świąt.... Ale to już następnym razem...

13 sierpnia 2017

Bywają takie przerwy w życiu, które trzeba przeżyć.

Od kilku tygodni przymierzam się do drukowania naturą na tkaninie. Oczywiście jak to u mnie, idzie wszystko w swoim bardzo właściwym tempie, czyli wolno, racjonalnie i oczywiście z wpadkami większymi czy mniejszymi.
Na dzień dzisiejszy mam już pojemnik we właściwym mało widocznym i zabezpieczonym miejscu na ogrodzie z wodą żelazną, żelazianą czy jakąś rudą z rdzy.
Mam zamiar zmierzyć się z ciuszkami nadrukowanymi z natury. Po prostu uległam modzie boho, wersji bardziej włoskiej i ponieważ staję się powoli przeciwnikiem większości sztucznych włókien, otwierają się przede mną naturalne sposoby barwienia. I poszła szukać po blogach wiedzy tajemnej i co.... są piękne zdjęcia, piękne prace, ale za wiedzę tajemną trzeba nie dość że płacić, to jeszcze jeździć na drugi koniec globu. Co mi zostało więc? Weszłam do największych księgarni w kraju i poza nim i zaczęłam szukać wiedzy. W domu miałam jedynie jedną starą książeczkę, którą kiedyś kupiłam przy okazji farbowania wełny. Ale powoli zaczynam czytać i zbierać odczynniki, naturalne materiały i rośliny, które zbieram w zamrażarce garażowej.
........................................................
Było dobrze i musiało się spieprzyć. We wtorek pojechaliśmy nad morze. Bo odpływ, bo krewetki, bo jeszcze lato.... I długo nie byliśmy, bo najpierw kilka razy grzmotnęło, a ponoć na wyspach burze są sporadycznie. Nie uwierzyliśmy i dopiero kiedy zaczęły spadać spore krople, ruszyłyśmy ku brzegowi i na poszukiwanie miejsca pod dachem. Zanim dotarłyśmy z wnuczką do kawiarni, deszcz padał już równo. Ona w dobrej bluzie na takie wypady, ale ja poszłam na łatwiznę i zarzuciłam sobie koszulę na plecy, bo ciepło i.... po powrocie do domu przez właściwie ścianę wody, czułam, że nie skończy się ten wypad bez atrakcji. Ból mięśni i głowy dopadł mnie w nocy i trzymał dwa dni, mimo konkretnych dawek przeciwbólowych. Na szczęście córka jest niezastąpiona w takich sytuacjach i zaczęła skarmiać mnie lekami na grypę, czyli wypacanie, wygrzewanie i chorowanie bez wychodzenia z łóżka. Trzy dni i już jest dobrze, ale jestem jak ten liść na drzewie. Skąd nie zawieje, to mnie ścina z nóg i płynę potem, a nogi miękną w kolanach. Dziewczyny mówią, że dwa dni i stanę mocno na nogach, a na razie to tak się przemieszczam na pół gwizdka i ..... robię co mogę, żeby nie wpaść w zaczarowany krąg lenistwa wakacyjnego.
-------------------------------
Wyzdrowiałam, mam się dobrze. Wracam więc do rękodzieła, do nauki, do kuchni i do zbierania kwiatów na barwniki.



9 marca 2017

Lapdog czyli craftowanie w łóżku.

W lutym łóżko było moim najbliższym przyjacielem. Jedna grypa po drugiej i tak cały miesiąc. No i pewnie dlatego zamarudziłam o jakiś blat craftowy, bo ileś można leżeć w łóżku i czytać, albo oglądać telewizję. No to po marudziłam i dostałam kaskę na blacik craftowy do łóżeczka. Tanie to to nie było, ale biorąc pod uwagę przyszłość i czasami teraźniejszość, usłyszałam, że mam brać i nie wydziwiać nad ceną, bo od roku nie staniało i nie stanieje w najbliższym czasie. Iteraz kilka słów o samym stoliczku do łóżka. Przyszło w dwa dni od zamówienia, bo z UK. Czy wygodne? Przede wszystkim nie uwiera kiedy leży na brzuchu, kolanach czy tak jak u mnie czasem na klacie, Dopasowuje się do podłoża i pozwala ułożyć tak, jak nam wygodnie. Talerz z zupą też stoi stabilnie ;)) No ale zupy nie pozwalam sobie na stoliku stawiać, bo tam jest miejsce na kolorowanie, wycinanie, robienie kwiatków z papieru i z materiału, projektowanie i nawet ćwiczenia z kaligrafii, tyle że pędzelkami a nie piórem maczanym w kałamarzu.Wszystko da się upchać i mieć pod ręką bez bałaganu, bo w stoliczku są przegrody na pędzelki, pisaki, nożyczki, nożyki, ołówki, skalpele itd itp. Są podkładki do wygniatania kwiatków, mata samogojąca do pracy z nożykami, a i twarda podkładka pod rysowanie. W rogach pojemniczki na wodę. Podkładka do mediowania a raczej cieniowania tuszami i kilka przyjemnych patentów jak ten ze szparą na wstawienie tabletu, żeby oglądać filmy czy czytać tutoriale. Podsumowując, cena nie jest niska, ale szukałam wszędzie czegoś równie prostego i wygodnego do łóżka i nie znalazłam, Więc biorąc pod uwagę fakt, że z zakresu craftu nie ma konkurencji to .... można nie kupować, ale ja kupiłam i nie żałuję, wiedząc że mogę zapakować sobie wszystko co potrzebuję do konkretnej pracy i ruszyć nawet na ogród kolorować, czy rysować kwiaty bez ich zrywania.





No ale czas stanąć na nogi, bo ilość zaległości zaczyna przerażać,,,,,


23 października 2016

Scrapowanie staje się moją kolejną pasją.

No i masz babo placek... Nakręciłam film, skonwertowałam ten cały plik, wysłałam na serwer a za chwilę przychodzi moja córeczka i mówi:
- Mamusiu, od dwudziestej pierwszej minuty straciłaś głos w filmie...
Nosz kurcze, nie mam szczęścia do tego nagrywania. Teraz synek wymienił mi kartę w telefonie na taką długaśną i zobaczymy, jak mi następnym razem pójdzie nagrywanie.
A dzisiaj... dzisiaj skończyłam album pudełkowy wg tutoriala Kasi Gruszy i jestem dumna z siebie bardzo. W pudełku 16x16 cm zmieściłam sześć rozbudowanych kart, gdzie zmieści się sporo zdjęć:






Zdjęć dużo, bo moja córeczka skwitowała dosadnie mój karton  pracami:
- Mamo masz zaje...ty talent. Zrobisz mi album taki ślubny?
- Teraz już mogę córcia, ale zrobisz mi zdjęcia kartek?
- Jasne, te albumy do tyłu też trzeba obfotografować i sprzedać może?

- Chciałam je dać w szpitalu na ten świąteczny kiermasz, żeby zasilić ciupek fundusz onkologiczny, tyko nie wiem jak to ogarnąć....
 - Tam nie zapłacą ci za pracę.
- Wiem, ale tak właśnie chcę.
- I tak zrobimy, spoko. - kończy moje kochane dziecko.
No a dzisiaj mam kolejne zamówienie za pieniążki.
- Twoja żona zrobiłaby mi album na rocznicę ślubu moich dzieci?
No i będzie fajne wyzwanie dla fajnej młodej pary. I tak to się toczy, a w międzyczasie kartki okolicznościowe, mix media i dojrzewam do zrobienia torby z filcu, dużej, konkretnej takiej dla zwariowanej kobiety uczącej się. Pomysł dojrzewa w mojej głowie i zajmuje godnie myśli. Ciągnie mnie do wełny mocno, ale ręce później bolą jak cholera. Pewnie dlatego odsuwam podświadomie ten element mojego hobby... chociaż tęsknię.... A na razie maltretuję kartki świąteczne bo potrzebuję ich dużooo, bardzo dużooo i jeszcze więcej...






 No to sobie popisałam bez marudzenia, bo teraz jest czas bez raka i z niego korzystam w pełni. Co prawda są miejsca gdzie się sypie i zgrzyta, ale to samo szybko się rozwiąże, a przynajmniej tak myślę.
Pomyślałam sobie że chciałabym wrócić do domu i żyć w normalnych warunkach, ale normalnością w moim kraju nazywa się paranoję, a rozsądne głosy uważa za brednie nie do zrealizowania, więc po prostu zostanę w tym normalnym miejscu pośród normalnych ludzi, gdzie jutro obudzę się rano, wezmę tabletkę na moje stany lękowe i będę cieszyła się kolejnym dniem, czego wszystkim życzę.

9 października 2016

przepis na domowe Gesso.

Dzisiaj taki jesienny dzień. Czyli od rana albo pada, albo świeci słońce i pada, albo świeci słońce. Więc szczerze powiedziawszy nic nie zmusi mnie na wyprawę z domu. Wystarczy wypad do ogródka po szczypior i zielsko do obiadu. A że córka obrabia zdjęcia, ja mam u siebie wnuczkę, która cały czas nadaje jak katarynka i milknie na chwilę, kiedy dostanie mój tablet, albo tak jak dzisiaj, wyżebrze komórkę, bo tylko na twojej komórce ta gra jest za darmo.... No to sobie oglądam filmiki dziewczyn na yt. Staram się zapamiętać imiona, próbuję połączyć osoby ze stronami i średnio mi to wychodzi. Ale z czasem samo wejdzie więc zbytnio się nie przejmuję. Co mnie dzisiaj ucieszyło? Wszystkie dziewczyny. które wyjechały z kraju nie chcą wracać, nie chcą wracać na stałe, nie tęsknią za Polską i za dziesięć lat chcą żyć tam gdzie żyją. A ja głupia myślałam, że tylko ja tak mam i że nie wypada się przyznawać, że nie czuję tęsknoty za Polską..... Za polską oświatą, służbą zdrowia, polityką kraju, nawet za polskimi sklepami.... Po prostu normalność jest zbyt cenna żeby oddać ją za ... no właśnie za co? Bo zastanawiam się czego mi brakuje tutaj, co mam w Polsce... Pewnie kilku osób... Ale z nimi spotykam się jak nie na żywo, to w sieci... Tak się ten świat skurczył..
Ale dzisiaj ma być o gesso zrobionym w domu. Tak, można gesso zrobić w domu i będzie dużo tańsze. Poniżej znaleziony w sieci przepis z linkiem do filmu, który warto obejrzeć:

Przepis na Gesso:

składniki:

¼ szklanki gipsu (lub można użyć talku dla niemowląt).
¼ szklanki wody
½ szklanki białej farby akrylowej (lub jakiegokolwiek innego koloru, w zależności od potrzeb.
¼ szklanki białego kleju (najtańszy klej płynny PVA do papieru)

Wszystkie składniki wrzucamy do szczelnego pojemnika i dobrze mieszamy. Jeśli chcesz bardziej gęste gesso po prostu dodaj więcej suchego gipsu/talku. Jeśli chcesz rzadszego gesso, dodaj nieco więcej farby akrylowej.
I to cała filozofia...
I jeszcze jeden przepis na pastę strukturalną: 

składniki:

½ szklanki gesso
¼ szklanki kleju ModPodge
1 szklanka gipsu (albo talku dla niemowląt, jeśli wolisz)


Zamieszać wszystko razem i jeśli za rzadko, dodajemy suchy składnik, jeśli za gęsto dodajemy mokrego składnika troszkę.

Miłego mediowania życzę!

źródło: mytherapyroom

6 października 2016

Envelope Punch Board

Lecę się podzielić pomysłem na szybkie koperty w bardzo wielu rozmiarach. Po prostu wczoraj dotarła do mnie tablica z dziurkaczem do robienia kopert i nie tylko, ale od kopert zacznę. Usiadłam do tablicy kiedy już wszyscy spali i sprawdziłam zasadę robienia kopert przy użyciu tego cuda. No i .... faktycznie kopertę robi się w kilka minut bez najmniejszego problemu dokładnie do rozmiaru który wpadnie nam do głowy. Szybko, łatwo i przyjemnie. A teraz kilka refleksji po dniu używania. Kupno ma sens, jeśli tych koper robimy trochę więcej i nietypowych. Mi przeważnie wychodzą kartki w rozmiarze zbliżonym do założonego plus/minus 5 cm, więc przyda się jak najbardziej. Poza tym nie mam miejsca na kolejny karton z różnymi rozmiarami kopert, a koperty ręcznie robione są sympatyczniejsze w odbiorze od tych kupnych....
No ale co zrobić, jak się zabawki nie ma? Pewnie wystarczy zrobić tabelkę na własnym biurku wg tej z obrazków na dole, lub kliknąć w kalkulator kopert z linków poniżej:
1. kalkulator kopert pudełkowych (Box Buster)
 2. kalkulator kopert płaskich (Enveloper Expert)


 Teraz chyba zrobienie koperty każdego wymiaru przestało być problemem i to chciałam tutaj zapisać :)


19 września 2016

Wykrojniki i maty magnetyczne.

Głowa już dzisiaj nie przyjmie słówek, więc włączyłam angielski kanał telewizji i niech brzęczy sobie w tle, a ja pokażę, jak ogarnęłam moje wykrojniki. Zostały mi tylko kwiaty w opakowaniach, które w nich pozostaną, bo mają za dużo drobnych elementów. A że mam zrobić czerwono biały pakiet dla kogoś, kogo bardzo lubimy, to myślę nad krwistymi i białymi różami, pokażę czy zrobiłam jakieś postępy w scrapie, czy stoję w miejscu. Na razie projekt lęgnie mi się w głowie i wpasowuje w ślub matki trzech wspaniałych dorosłych córek z facetem który dostał zgodę na ślub od wszystkich córek, zanim dostał ją od obecnej żony. Od kiedy oglądam angielskie śluby, stwierdzam, że rozsądniej je zawierają, chociaż te rozchodzące się po roku pary też oczywiście są. Właściwie to chyba nie ma dobrej recepty na udane małżeństwo i poza przesłankami nic nie gwarantuje udanej pary. Takie życie.....
No ale miałam powiedzieć o wykrojnikach. Trochę ich nazbierałam, a od kiedy Mikołaj przyniósł mi dużego Big Shota ręka zawsze niebezpiecznie trafiała na nowe wykrojniki. No i kiedy po postawieniu stołu i półek okazało się się, że w szufladach mam wykrojniki o których już zapomniałam, że je mam postanowiłam, że bez mat magnetycznych zginę marnie. I na dzisiaj mam dwie duże maty na ścianach a z ramki wyjęłam szkło, podkleiłam resztką maty magnetycznej i mam trzecią małą matę na literki. Wreszcie wszystko w zasięgu wzroku i ręki.



Matę magnetyczną kupiłam na ebay za chyba 10 funtów z darmową dostawą do domu (60x100 cm) Dwa kawałki rozwiązały mi problem. Mata jest z klejem, więc przyklejanie do tablicy to moment. Teraz jestem tak naładowana energią, że robiłaby po nocy, ale wiem, że położę głowę na poduszce i w kilka minut odpłynę w objęcia Morfeusza. To był długi i aktywny dzień. A przed nami taki cały tydzień...

4 września 2016

Aylsham Show 2016.

Kilka dni było bardzo gorących. Już nie mówię o temperaturach w okolicach 30 stopni, bo zaczęliśmy się już do nich przyzwyczajać, chociaż z trudem, ale z powodu kradzieży zdjęć. I żeby było śmieszniej, nie jednego czy dwóch maluszków, tylko konkretnych zdjęć w wydruku poczytnego miesięcznika z zasięgiem ogólnoświatowym. Mówią, że jak kradną zdjęcia to znaczy, że fotograf robi już zdjęcia na poziomie wartym kolorowych miesięczników... No ale na razie milczę co i jak, bo jak to mówią, po sprawie będę mogła
komentować.
Jak to mówią, nigdy nie ma tak dobrze, żeby tylko jedna sprawa nas zajmowała. Jak się zbierze to godnie i wcale nie mało. Malwina z tatą zdecydowali, że w salonie podłoga idzie do wymiany. Żeby było śmieszniej, padło na białe, przecierane panele. Co mi się akurat bardzo podoba. A boję się, że oni pójdą za ciosem i ..... oby sobie zrobili trochę przerwy, bo wszechobecny bałagan ostatnich dni zaczyna męczyć. Na razie tylko mnie.  Chociaż z drugiej strony większość czasu spędzamy na ogrodzie leniuchując, albo walcząc z chwastami. To akurat bardzo dobrze, a obiad na ogrodzie smakuje dużo lepiej niż w czterech ścianach.
A właściwie powinnam napisać o naszym ostatnim wypadzie do Aylsham na jeden z największych festynów wiejskich w Anglii. Tylko od czego tutaj zacząć?
Malwina przyszła i zapytała, czy chciałabym robić zdjęcia na Aylsham Show w niedzielę.
- Coś ciekawego mają w programie?
- Poza rękodziełem Norfolku tylko konie, skoki spadochronowe, traktory, jakieś atrakcje dla dzieci i stare samochody.
- Hmm rękodzieło powiadasz? A bilety po ile? - pytam trochę się przekomarzając.
- 12 funtów od dorosłej głowy. Myślisz, że warto? - teraz Malwina się przekomarza.
- No to kupuj bilety i szykujemy aparaty.
Pojechaliśmy rodzinnie, bo wszyscy mieli nakaz mania wolnego w ten dzień. Organizacja zaskoczyła nas jakieś kilka mil przed festynem. Oznaczenia, a ostatnie dwie mile wjazd polną drogą obstawiony przez skautów w mundurach pilnujących, żeby do parkingu dojeżdżać w dwóch nitkach aut... Parking świetnie zorganizowany na łąkach liczył dobrych kilkanaście setek aut... w tym sporo fantastycznie zachowanych zabytkowych bryk. No ale zaparkowaliśmy i ruszyliśmy za ludźmi, którzy przyjechali chwilę przed nami. Od literki P do bramy wejściowej było trochę dreptania, ale spieszyliśmy się na pokaz ciężkich konnych zaprzęgów, potem pokazy skoków jeźdźców, spadochroniarz, kolasek, kozackie przejazdy, loty spadochronowe itd a w tym wszystkim farmerzy wszelkiej maści, owce ras wszelakich, krowy wszelkich kolorów i rozmiarów. Zaskakujące, że wszystkie zwierzęta łagodne jak baranki. Ilość byków wielkości olbrzymiej przy których przeszłam na wyciągnięcie ręki osiągnęła koniec skali z chęcią do liczenia. Już wiem, że kolejne kapcie na zimę kupię w UK, bo i cena porównywalna a jakość wyprawionej skóry zrobiła na mnie wrażenie. Żeby nie fakt, iż w portfelu miałam tylko dyszek na lody, a bankomat pobierał godną szczerego pola prowizję, to na naszej kanapie leżała by podwójna skóra owcza idealna do salonu. Po prostu za rok będziemy znowu na show z gotówką w kieszeni i z dobrym planem działania.
Już nie wspomnę, że chłopaków ciężko było oderwać od kajaków morskich, a Malwinę od traktorów. No ale taki show nie zdarza się co tydzień, więc poniżej pokazuję kilka zdjęć:
















A ja wracam do porządkowania moich przydasiów po rewolucji w pokoju. Coraz bliżej do brzegu, ale brzeg jeszcze daleko....