8 lipca 2016

Koniec roku szkolnego już blisko.

Już za chwileczkę, już za momencik mamy wakacje, a dzisiaj moje dzieciaki dostały informacje o postępach wnuczki. Od góry do dołu same jedynki i dwójki, co ponoć jest bardzo dobrym wynikiem. Postęp w stosunku do ubiegłego roku znaczny. No i najważniejsze to język, a raczej wymowa i zakres słownictwa. I to nasz skarb nas nie zaskoczył. 39 punktów na 40 możliwych i opis wart laurki,
Tak, jestem dumna z moich dziewczyn i chłopaków, ale z najmłodszej szczególnie, bo dla niej zmiana kraju i środowiska, to nie była najłatwiejsza sprawa, a na dzisiaj widzę, że to było najlepsze, co mogła córka jej dać. Czyli jedna z najlepszych szkół, ucząca na poziomie 98%, gdzie w kraju średnia jest trochę powyżej 80%. I dzięki temu na dzisiaj moja kochana wnusia śmiga bez problemu w dwóch językach, a za chwilę będzie trzeci język, bo kolejna szkoła, to drugi język w UK, a trzeci dla dzieci emigrantów ;)
I coś o emigracji.... kiedy w kraju rząd wywala z listy leki na raka, likwiduje kartę pacjenta onkologicznego i serwuje kolejne pomysły na 'ułatwienie' życia z rakiem, to ja wolę jednak uczyć się angielskiego i żyć wśród 'obcych' niż wśród 'swoich' umierać. Tak w skrócie, bo ani nie chce mi się tego uzasadniać, ani nie mam ochoty tłumaczyć różnic propagandowych. Żyję tutaj i teraz i nie zastanawiam się co byłoby lepsze, ani nie gdybię na temat: co by było, gdyby było... Jest jak jest i szkoda mi czasu na gdybanie. Pewnie przyjdzie taki czas, kiedy gdybanie mi zostanie, ale nie dzisiaj, nie teraz, jeszcze nie ta pora.
Dzisiaj cieszę się życiem, cieszę się z mojego autka, które sprawuje się na medal, bo Maciek pilnuje żebym mogła się cieszyć moją zabawką, a ja coraz częściej wsiadam z wielką radochą w to auto biedaka bo bez dachu i do tego tylko na dwie osoby bo siedzeń zabrakło dla reszty i czasem nawet wciskam gaz jak kiedyś mocniej i czuję że żyję, nawet wtedy kiedy kiedy to zaledwie wyjazd na zakupy, czy żeby objechać miasto w kółko, czy pojechać na lekcje angielskiego gdzieś tam w mieście. Nawet kiedy to jest wypad po kurki, żeby po powrocie do domu ugotować zupę kurkową i nasmażyć placków ziemniaczanych, a później z radochą patrzeć jak ta moja rodzina wcina obiad z apetytem i błogim uwielbieniem dla talerza. Mało? Pewnie dla wielu mało, ale dla mnie to jest to co lubię. Taki akcent, gdzie życie ma kolory, smak i ciepło dnia codziennego.
Lubię też telefon od Moniki z propozycja spędzenia wspólnie czasu z dzieciakami ... te małe szkraby mają w sobie tyle życia i pomysłów... a my mamy zawsze trochę czasu na babskie pogaduchy. Jest po prostu normalnie i po ludzku.




Brak komentarzy: