Dzisiaj będzie misz-masz. Domi powinna wrócić już do zdrowia, a nadal karat nie chce jej puścić. Za to udało nam się nauczyć naszego skarba brania leków z uśmiechem na ustach i pełną gotowością. Każdy ma swoje dyżury przy Domi, a ja zaczynam się lekko stresować co będzie dalej.
Tutaj panuje zasada, że dopóki nie ma stanu zapalnego, antybiotyków się nie podaje, co jest akurat słuszne, ale również dziecko normalnie chodzi z tym katarem i kaszlem do szkoły. Odporność zdobywana w trudzie od dziecka i własnie tutaj można spotkać szokujące nasz Polaków widoki przy temperaturze w okolicach zera człowieka na rowerze w sandałach na gołe stopy pomykającego w krótkim rękawku na rowerze. Albo dziewczynę z dekoltem i w cienkich rajstopach do mini biegnącą do pracy czy na uczelnię w grudniu. Ostatnio widziałam tak własnie mamę z dwojgiem dzieci, które były ubrane w 3/4 spodenki i drugie z krótkim rękawem na wiatrówkę, jak to u nas się mówi: wiatrem podszytą. Ponoć z czasem z takiego chowu przychodzi odporność, ale w tej wielonarodowościowej mieszance szkolnej Domi przynosi do domu wszystkie mieszanki szczepów katarowych z całego świata. Co się jeden skończy, to przynosi kolejny.
Lekarz nie czuje potrzeby zatrzymać dziecka w domu, więc wykluwa się z tego to to, to tamto co nas chwilami mocno przeraża.
Mnie dodatkowo przeraża fakt, że za chwilę zacznę terapię. Moja odporność pewnie zmaleje, a że trudno się separować od własnej kochanej wnuczki, poza tym trudno nie pomóc, kiedy oboje pracują czasem na nocki. Wtedy z Domi musimy sobie poradzić i lubi się w kulnąć do babci, przytulic i poczuć bezpiecznie. Nie mam pojęcia jak sobie z tym poradzić.
Jeśli macie jakieś własne doświadczenia to podzielcie się, może i mi się uda nad tym zapanować.
No ale jakis miły akcent by się dzisiaj przydał. Za oknem wiosennie, a w naszym akwarium zapanowała idealna równowaga. A wszystko to przez przypadek. Jakiś czas temu robiłyśmy zakupy w Morissonie. Dobra sieć sklepów stawiająca za punkt honoru świeże ryby i szeroki wachlarz owoców i warzyw.
Moja córka wypatrzyła na stoisku rybnym małże i ostrygi.
- Mama, wiesz jak to zrobić? - pyta pokazując palcem ostrygi.
- Widziałam to w Chorwacji, a dokładniej na samym końcu półwyspu Peljesac, w restauracji prowadzonej przez Rosjanina przygotowującego na oczach klientów owoce morza.
Najtrudniejszym wydawało się otworzenie ostryg i odrzucenie tej pokrywki, pod którą znajdowała się jadalna ostryga. No a reszta to bardziej dodatki niż jakieś specjalne przyrządzanie.
Cena 50p za sztukę do eksperymentu to żaden problem, najwyżej wyładują w koszu.
- Bierz córcia, tylko nie za dużo bo jak nam zasmakują to zrobi się więcej. - chyba własnie na to czekała moja córka. I zgadnijcie, gdzie wylądowały te ostrygi kupione faktycznie z umiarem. Tylko 5 sztuk?
Trafiły do akwarium, najpierw do kwarantanny. Mamy takie małe morskie akwarium dla krewetek gdzie trafia wszystko zanim zasłuży na akwarium właściwe. I na drugi dzień okazało się, że tylko jedna ostryga nie dala rady przeżyć. Tym sposobem na dzisiaj mamy w naszej marinie cztery ostrygi i krystalicznie czystą wodę, a rudy nalot, tzn plaga marin znika bezpowrotnie. O cześć ci Morissonie, że nie musiałam otwierać tych ostryg, a tym bardziej ich jeść. Jesteś dowodem, że owoce morza masz świeże i godne polecenia nie tylko ich smakoszom, ale również miłośnikom mariny.
Tutaj panuje zasada, że dopóki nie ma stanu zapalnego, antybiotyków się nie podaje, co jest akurat słuszne, ale również dziecko normalnie chodzi z tym katarem i kaszlem do szkoły. Odporność zdobywana w trudzie od dziecka i własnie tutaj można spotkać szokujące nasz Polaków widoki przy temperaturze w okolicach zera człowieka na rowerze w sandałach na gołe stopy pomykającego w krótkim rękawku na rowerze. Albo dziewczynę z dekoltem i w cienkich rajstopach do mini biegnącą do pracy czy na uczelnię w grudniu. Ostatnio widziałam tak własnie mamę z dwojgiem dzieci, które były ubrane w 3/4 spodenki i drugie z krótkim rękawem na wiatrówkę, jak to u nas się mówi: wiatrem podszytą. Ponoć z czasem z takiego chowu przychodzi odporność, ale w tej wielonarodowościowej mieszance szkolnej Domi przynosi do domu wszystkie mieszanki szczepów katarowych z całego świata. Co się jeden skończy, to przynosi kolejny.
Lekarz nie czuje potrzeby zatrzymać dziecka w domu, więc wykluwa się z tego to to, to tamto co nas chwilami mocno przeraża.
Mnie dodatkowo przeraża fakt, że za chwilę zacznę terapię. Moja odporność pewnie zmaleje, a że trudno się separować od własnej kochanej wnuczki, poza tym trudno nie pomóc, kiedy oboje pracują czasem na nocki. Wtedy z Domi musimy sobie poradzić i lubi się w kulnąć do babci, przytulic i poczuć bezpiecznie. Nie mam pojęcia jak sobie z tym poradzić.
Jeśli macie jakieś własne doświadczenia to podzielcie się, może i mi się uda nad tym zapanować.
No ale jakis miły akcent by się dzisiaj przydał. Za oknem wiosennie, a w naszym akwarium zapanowała idealna równowaga. A wszystko to przez przypadek. Jakiś czas temu robiłyśmy zakupy w Morissonie. Dobra sieć sklepów stawiająca za punkt honoru świeże ryby i szeroki wachlarz owoców i warzyw.
Moja córka wypatrzyła na stoisku rybnym małże i ostrygi.
- Mama, wiesz jak to zrobić? - pyta pokazując palcem ostrygi.
- Widziałam to w Chorwacji, a dokładniej na samym końcu półwyspu Peljesac, w restauracji prowadzonej przez Rosjanina przygotowującego na oczach klientów owoce morza.
Najtrudniejszym wydawało się otworzenie ostryg i odrzucenie tej pokrywki, pod którą znajdowała się jadalna ostryga. No a reszta to bardziej dodatki niż jakieś specjalne przyrządzanie.
Cena 50p za sztukę do eksperymentu to żaden problem, najwyżej wyładują w koszu.
- Bierz córcia, tylko nie za dużo bo jak nam zasmakują to zrobi się więcej. - chyba własnie na to czekała moja córka. I zgadnijcie, gdzie wylądowały te ostrygi kupione faktycznie z umiarem. Tylko 5 sztuk?
Trafiły do akwarium, najpierw do kwarantanny. Mamy takie małe morskie akwarium dla krewetek gdzie trafia wszystko zanim zasłuży na akwarium właściwe. I na drugi dzień okazało się, że tylko jedna ostryga nie dala rady przeżyć. Tym sposobem na dzisiaj mamy w naszej marinie cztery ostrygi i krystalicznie czystą wodę, a rudy nalot, tzn plaga marin znika bezpowrotnie. O cześć ci Morissonie, że nie musiałam otwierać tych ostryg, a tym bardziej ich jeść. Jesteś dowodem, że owoce morza masz świeże i godne polecenia nie tylko ich smakoszom, ale również miłośnikom mariny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz