Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Norfolk. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Norfolk. Pokaż wszystkie posty

4 lipca 2017

Lato, lato wszędzie.....

Wraca fala upałów. Jesteśmy na nią oczywiście przygotowani jak zawsze. Basen z wymienioną wodą czeka na nasze szaleńcze pomysły. W zamrażarce zapas naszych ulubionych lodów, a kajak ma pełne wyposażenie w pogotowiu i tylko czeka, żeby go załadować na dach i ruszyć na naszą kochaną Wensum. To prawda, że kocham to miejsce za normalność. Za moje wystrzępione spodnie z haftem na za krótkich nogawkach, które tutaj nie wzbudzają żadnych komentarzy. Po prostu są fajne i to wystarczy. Za moje auto, w którym teraz dach jest cały czas złożony i czuję wiatr na twarzy, kiedy jadę po zwykłe zakupy do marketu. Za markety, w których w bardzo zwyczajnych cenach mogę dostać wszystkie produkty do zrobienia potrawy z każdego miejsca na ziemi i poczuć smak dania, o którym do tej pory nie miałam pojęcia, że istnieje. Że mogę się nie martwić dniem jutrzejszym, bo ster dowodzenia jest w dobrych rękach, a ja mogę zwolnić i żyć z przyjemnością, ciesząc się miłością córki, wnuczki, męża i liczyć na wsparcie znajomych, przyjaciół. Nie myśląc, ile to będzie trwało i co będzie na końcu.
To wszystko już poukładane i mogę korzystać z każdego dnia, tak jak lubię.
A lubię wędkowanie, lubię też przyrządzanie ryb i owoców morza, lubię rozmowy z moją wnuczką, lubię robić dla niej wszystko co lubi zjeść, bo potrafi docenić moje gotowanie. Lubię nocne rozmowy z córką o wszystkim i planowanie takie nie za dalekie. Lubię jej plany na dalsze życie i lubię nasz wspólny dach nad głową a nawet nasze kłótnie, kiedy nagle okazuje się, że każde z nas ma inny pomysł i każde jest przekonane, że jego pomysł jest najlepszy. I tak na końcu okazuje się, że najlepszy jest zlepek naszych pomysłów, który wykluwa się z tej kłótni. Tak, ten team okrzepł i stanowi dobre miejsce do wychowania naszej najmłodszej. Co będzie dalej? Czy to ważne? Dzisiaj jest ciepło, malwy rozkwitły w kolorze wina, róże czekają na przycięcie i podwiązanie, winogrono obsypało się tak mocno owocem, że będzie trzeba jakoś to wzmocnić, że gałęzie nie popękały. Maciek mieszka w nowym miejscu z chyba fajnym facetem. Obaj sporo potrafią i nie powinni mieć problemu w dogadywaniu się. Ja czekam na zasłonki, żeby mu je podszyć, bo pomagać sobie należy, zresztą wreszcie mamy okazję pomóc jemu trochę. Mam nadzieję, że okrzepł, wyciągnął wnioski z życia i nadal będzie wśród naszych dobrych znajomych. Weryfikacją oczywiście będzie życie, ale jestem dobrej myśli. A czy się pomylę? Tym razem wolę się nie mylić ;)))




Czasem ktoś pyta czy tęsknię za Polską. Hmmm, nie wiem za czym miałabym tęsknić. Za trudnym dniem codziennym z wieczną obawą o środki finansowe, bo zmienia się układ sił politycznych i można oberwać za prawdę od lewej czy prawej strony? A może za tym obgadywaniem za plecami i uśmiechami w twarz? Nie, nie to że wszyscy tak robią bo to nieprawda, ale wiemy jak to wygląda i zawsze mnie to bolało, jak plotka zatoczyła koło i wróciła z siłą Niagary. Tu tego nie odbieram, czasem z powodu bariery językowej, czasem po prostu zagęszczenie tego jest mniejsze. Może za wspaniałą służbą zdrowia, albo systemem podatkowym? Nie da się.... Nie potrafię...
Za domem? Tu czasem za moją kuchnią, ale już miewam sprzęt wystarczająco dobry, żeby nie tęsknić, za kilkoma sąsiadkami i sąsiadami trochę. Za zajęciami w MOK-u? Tak, te zajęcia to coś, czego mi brakuje tutaj. Też są zajęcia, ale nasze były dużo bardziej twórcze i cieplejsze. Tego mi na pewno brakuje.
I mogłabym tak długo, ale czy to ma jakiś sens? Mam wrażenie że decyzja zapadła już jakiś czas temu i tutaj mój rak, a raczej jego wytępiona wersja ma tutaj większe szanse na bycie wytępioną przez dłuższy czas. Kontrole zostaną lada miesiąc raz w roku, ale te kontrole to CT całego ciała, więc wykluczające przerzuty szybko i skutecznie. Cała reszta opieki też gwarantuje przyzwoitą jakość życia. System nie zmusza pacjenta do szukania środków na ulicy, czy w zbiórkach całych rodzin. Moja rodzina i zbieranie na leczenie mnie..... Nie jestem w stanie sobie nawet tego wyobrazić.... Dlatego czasem lepiej wziąć skalpel i odciąć, niż męczyć siebie i innych. A i dla innych zostanie więcej pieniążków. Nawet ubezpieczenia nie podjęłam w kraju, chociaż ponoć z powodu raka powinnam dostawać coś na leczenie z tego ubezpieczenia. Tylko ilość zachodu, jeżdżenia, kosztów tłumaczenia itd nie warte to wszystko zachodu i mojego zdrowia. Dajemy radę i oby tak zostało.

19 maja 2017

Misz masz

Dzisiaj będzie taki melanż o naszym życiu w Norfolku. Może komuś uda się zrozumieć, dlaczego moja córka wybrała Norfolk i Norwich, a nie Bristol, Londyn czy Bath. Ja powiem tylko od siebie, że Norwich a szczególnie Old Catton to wg nas idealne miejsce do życia dla ludzi którzy cenią sobie normalność, uczciwość, naturę i ludzi, którzy mają dwie cechy godne wyróżnienia: anielską cierpliwość w próbach zrozumienia dukających po angielsku, to może dlatego że Norfolczycy mówią bardzo niewyraźnie i czasem siebie nawzajem nie rozumieją i druga cecha to uśmiech i zagadywanie. Chętnie zatrzymają się i podpowiedzą kiedy widzą, że ktoś się zgubił.
Przykład z życia.... Kiedy jeździ się Land Roverami pełnoletnimi to zdarzyło się nam zgubić silnik. Dla Macka to nigdy nie był problem, więc wysiadł i poszedł do gospodarza po deskę, żeby podwiązać silnik i dojechać do domu.... Dostał oczywiście deskę, ale gospodarz nie omieszkał zapytać do czego ona potrzebna, a kiedy wysłuchał pomysłu, pokiwał głową i stwierdził, że on mu tą deskę oczywiście da ale chce zobaczyć na własne oczy, jak to będzie robione.
Przypuszczamy, że jeszcze długo w pubie tłumaczył jak to gość z Polski w land roverze wiązał silnik na desce.
Ale dzisiaj miało być o mojej i Malwiny wyprawie nad morze. Zapakowałyśmy wszystko włącznie ze śniadaniem i ruszyłyśmy nad morze, a tu okazało się że pomimo fantastycznej pogody nie przewidziałyśmy że przypływ w maju zaczyna się o świcie a cofa się dopiero koło 18tej.... Oczywiście pochodziłyśmy sobie po malutkiej plaży, zrobiłyśmy w tym dzikim miejscu przerwę na śniadanie i ruszyłyśmy polnymi drogami do domu.




W drodze do domu w którejś z wiosek kupiłyśmy szparagi. Sezon zaczął się w maju, więc kiedy tylko wyjeżdżamy poza miasto zawsze przyjeżdżamy z jakimś łupem smacznym. Mój mąż lubi białe szparagi, a ja po pierwszym spotkaniu z zielonymi szparagami, kocham je najbardziej na świecie. Za kolor, świeżość, smak i dostępność tu w cenie całkiem fajnej bo 7 funtów za kilogram, czyli godzinę minimalnej pracy. Przy czym za godzinę minimalnej pracy można kupić 7 litrów paliwa, więc relacja funta do złotówki ..... Jak kogoś będzie to interesowało, to spokojnie napiszę więcej, ale dzisiaj jest o pięknej pogodzie i Norfolku.




A jeździ się tutaj różnymi drogami i wcale nie jakimiś super. Co te drogi odróżnia od dróg w Polsce? Na pewno wszystkie zjazdy z drug, skrzyżowania, ronda, od tych najmniejszych, które mają spowalniać tam gdzie to porządane, a rozwiązywać kolizyjność w większym ruchu, tu są często ronda i światła, bez ucinania czasu pomarańczowego. Kto wie coś o projektowaniu skrzyżowań, to wie o czym mówię.
Również, tutaj wszelkie awarie na drodze są szybko usuwane. Nie żeby natychmiast ktoś usuwał dziurę w drodze na wiejskiej drodze, ale na bank bardzo szybko zostanie zaznaczona i w ciągu nocy naprawiona. Tym sposobem nie spotykamy rozjechanych dziurawych poboczy w których można się zapaść nie tylko ze wstydu. A drogi między wioskami są na szerokość jednego auta i wolno nimi jeździć do 60 mil/h co daje 100km/h..... I nie są jednokierunkowe..... Na początku potwornie bałam się wjeżdżać w te drogi, bo kiedy wyobraziłam sobie taki przepis w Polsce to zderzenie na czołówkę miałam wpisaną w potylice, ale tutaj od dziecka wtłacza się zasady bezpieczeństwa i nie ma na tych drogach wypadków.... Nie pytajcie mnie jak, ale nie ma i sprawdzałam to kilkakrotnie....
Uprzejmość na drodze wygląda zupełnie inaczej jak u nas... Tu jazda samochodem naprawdę relaksuje i kiedy zdarza się coś bardzo niebezpiecznego to.... raczej nie tubylcy szaleją na drogach, chociaż młode pokolenie już nie jest takie ekstra...





Ta kałuża po lewej stronie, to bród przez rzeczkę dość wartką, ale dzięki temu skrótowi jesteśmy szybciej w domu, więc kiedy kogoś ciśnie na pęcherz to droga na skróty jest nasza ;))







 Powyżej kilka zdjęć z West Runton, naszej dzikiej plaży z krabami, krewetkami i langustami, ale to dopiero latem jak będzie można pływać bez zamarznięcia.


W tym miejscu zrobiłam kilka mil po wrzosowisku i lesie w poszukiwaniu dzikich koników pony. Oczywiście bezskutecznie, bo widocznie miały przerwę śniadaniową, albo jakiś urlop, ale miejsce jest piękne więc pewnie tam wrócimy. Czego nam bardzo w Norfolku brakuje, to jezior takich jak te nasze na pojezierzu drawskim, ale może jeszcze znajdziemy coś podobnego i tutaj.
 

A po powrocie do domu, moja córka znowu zaszalała i mamy nowe zabawki do ogrodu, żeby lato tego roku było jeszcze przyjemniejsze i bardziej relaksujące. Bo relaks leczy duszę i ciało, o czym przekonałam się po dwóch latach nauki spokoju duszy i akceptacji tego wszystkiego czego przeskoczyć się nie da, ale można spokojnie oswoić.




A na deser Norfolskie truskawki prosto z pola, pierwsze w tym roku kupione poza marketem, czyli pachnące i słodkie.
A ja leczę się z uczulenia i kiedy dopada Was katar, objawy grypy i zaczynają piec oczy to zasugerujcie lekarzowi że może to być pylenie czegoś za oknem. Obejdzie się bez antybiotyków i innych leków, które niczego nie naprawiają przy uczuleniu....
To było kilka dni ciepła ze słońcem i pięknymi barankami na niebie, a dzisiaj mamy deszcz od rana i nie zanosi się że ustąpi do wieczora.....

10 września 2014

Misz masz

Dzisiaj będzie lekki misz masz. Najpierw zacznę od ciasta. W naszych polskich głowach przywykliśmy, że gorszego jedzenia jak angielskie nie wymyślono. Muszę sprostować uczciwie. Gorsze jest amerykańskie, ale myślę, że i w tej kuchni jest sporo ciekawych i smacznych potraw. Nam jednak nasze markety serwują najgorsze wynalazki w wersji dla bardzo ubogich smakiem.
Co do kuchni angielskiej, to zaczynam ją lubić i nie dlatego, że zaczęły mi smakować marketowi gnioty. Nie dotykam pudełek z gotowcami ani w Polsce, ani w Anglii. Ale kocham szukać książki kucharskie, a te angielskie są dość ciekawe i tak sensownie opracowane, że przy mojej nikłej znajomości angielskiego, daję radę z nich gotować. Mogę powiedzieć, że opanowałam już podstawy pieczenia babeczek angielskich. Nie będę wklepywać tu przepisów, ale powiem tylko, że podoba mi się wcieranie cukru pudru w masło do zamoczenia całego cukru, gdzie właściwie z miską ceramiczną i łyżką da się szybko zrobić dobre ciasto na babeczki. Krem robi się oczywiście też na maśle z dodatkiem gorącego mleka. Babeczki są lekkie, często wilgotne w środku z kremem i wyglądają przecudnie. Moje już są smaczne, jednak wygląd jeszcze musi zostać dopracowany w szczegółach. Ale to fantastyczna zabawa i angielskie gospodynie potrafią z niej zrobić sztukę godną pozazdroszczenia.

Uzbierałam już w kuchni większość naczyń, sprzętu do kucharzenia i pieczenia, więc mogę się czasem pobawić w gotowanie  czy pieczenie. Co jest świetne? Świetne jest masło angielskie. W sklepie jest klasyczne zwykle masło solone i niesolone do wyboru. Świetne są serki do pieczenia w wersji oczywiście solonej i niesolonej. Ilość owoców i warzyw zaskoczy nie jednego, zwłaszcza w Morrisonie , który szczyci się szerokim asortymentem w temacie świeżych owoców i warzyw.
Tak, lubię wyprawy na zakupy zwłaszcza jak mogę sobie decydować co ugotować, czyli wtedy kiedy wszyscy zjeżdżają na obiad, co często się nie zdarza.
Tak jak ostatnio, dzień wolny i beznadziejna sytuacja, bo od bladego świtu czyli od dziewiątej ;) wyjazd do ZOO.
ZOO po angielsku to ciekawe doświadczenie. Pełna dbałość o zwierzęta i ich warunki bytowania, ale bez zapominania, że odwiedzający ZOO chcą zobaczyć te zwierzęta w ich naturalnym środowisku, ale jednak z bliska.  Do tego programy edukacyjne dla dzieci, co jest bardzo popularne. Czyli z biletem dla dziecka dostaje się kartę do zbierania pieczątek. Dzieci lubią takie zadania, a na końcu muszą paszport zdać i otrzymują oficjalnie medal z odpowiednim nadaniem rangi. Zwiedzenie ZOO można wtedy uznać za zaliczone. A to nie byle co, bo 5 godzin chodzenia po 100 hektarach w poszukiwaniu pieczęci, oglądanie wszystkich zwierząt i nazywanie ich dla czterolatki to nie bułka z masłem.











10 lipca 2014

Taki dzień z oddechem.

Egzamin zbliża się wielkimi krokami. Jutro pierwsza tura zdaje, a my zadecydowałyśmy że zajęcia trzeba wykorzystać do końca, więc zdajemy w środę. Co z tego że w domu mówią mi, że zdam. Że bardzo dużo umiem, że mam się nie stresować etc. kiedy ja mam wrażenie, że nic nie umiem, bo co chwila brakuje mi jakiegoś słowa, w radio rozumiem piąte przez dziesiąte przeważnie mniej niż więcej. No nic, co ma być to będzie, najwyżej będę zdawać na 20 rat, ale jakoś to wreszcie zaliczę :)))
No ale jakby co to nie mam za wiele czasu się uczyć.... Córka organizuje tyle atrakcji, że czasem zastanawiam się, kto tu komu pomaga. I głupio wychodzi mi, że przewaga jest po jej stronie :) Ja zaledwie opiekuję się wnuczką, jak córka jest zajęta pracą.... Niewiele tego i chyba dlatego mamy czas na takie wypady jak ten wczorajszy.
Zdjęcia wyszły kiepskie, bo w oceanarium światło było okropne. Tak pomieszanych kolorów i mocy dawno nie widziałam. Pomijam już kurz na szybach czy paluszki dzieci poodbijane z pełnymi odciskami linii papilarnych :)
No ale to miejsce jest na okrągło pełne wycieczek zbiorowych i indywidualnych.
Tak więc przedstawiam Great Yarmouth, a właściwie Sea Life ze swoimi atrakcjami:




















Chciałabym bardzo jeszcze kilka razy zwiedzić tą miejscowość, bo poza tym miejscem jest tu mnóstwo innych atrakcji o których na razie zbieram informacje, ale jak tylko uda mi się je obcykać to nie omieszkam wrzucić tutaj zdjęcia i opis :)
A dzisiaj to już zostało się wyspać bo jutro od rana angielski, później zakupy i weekend może będzie bez deszczu. Na razie pada ale jest nadzieja na słoneczny poranek z kawą i babeczkami :)))