27 września 2021

Czy warto spisywać myśli?

 Środek tygodnia, czyli dzień dość nudny dla mnie. Jedyne zajęcie to wyjazd po wnuczkę do szkoły. Rano mama odwiozła ją na lekcje i pojechała pracować ze swoimi angielskimi emerytami. A ja po 15tej miałam odebrać ze szkoły naszą artystkę. Podjechałam pod szkołę z lekkim wyprzedzeniem, żeby ustawić się wygodnie do zgarnięcia tych jednakowych uniformów i bezpiecznie wyjechać ze strefy ucznia, gdzie uczeń jest najważniejszy i nie należy liczyć na jego uwagę na drodze. Że szkoły w jednym czasie wysypuje się ok 1500 dzieciaków we wszystkich kolorach skóry, długościach, kolorach i skrętach włosów.




Wszystkie łączy za to jedno, dumnie podniesiona głowa, wykrzykiwanie pożegnań, umawianie się na sieci czy jutro w szkole. Taki potężny tygiel najróżniejszych indywidualności. Trzask drzwi:

- Przepraszam, że to tak długo trwało, ale wymieniałam się z moją koleżanką numerami telefonu i musiałam być pewna, że dobrze wpisałyśmy. 

- Jak było?
- Fajnie, lubię chemię.
No i przepadła z nosem w komórce, bo nowy program do graficzenia wart uwagi.
Wyciskam się powoli z tego osiedla wąską uliczką i odnotowują, że nie widziałam ani jednego nauczyciela, no tak, oni pewnie nie spieszą się, żeby przygotować plan na jutro, a poza tym, kilka minut i przed szkołą zapanuje spokój, a ucznia nikt w pobliżu szkoły nie zobaczy do jutra rana.
Myślami błądzę po mojej szkole i dociera do mnie jakże mam inne doświadczenia ze szkoły. Tu dzieciaki kochają swoją szkołę na każdym etapie nauki. Nie przypominam sobie ani jednej dyskusji o nauczycielu w innym tonie jak pozytywnie, bo nauczyciel ma jeden cen nadrzędny. Nauczyć każdego ze swoich uczniów jak najwięcej i jak najlepiej przygotować do życia. Niby to samo, a tak wiele różnic. 
No dobra, czas wrócić do programu i przebrnąć przez jakiś trudniejszy projekt jak trzy wycięte elementy sklejone w jeden emblemat czy identyfikator. 
Chociaż nie muszę się spieszyć, bo noże do cricuta idą z Chin i jeszcze tydzień sobie na nie poczekam. 
W polskiej prasie dziś przeczytałam o wysokości składek dla samozatrudnionych i ręce mi opadły... 1457,49 pln miesięcznie ZUS ze składką chorobową, której nie trzeba płacić obowiązkowo, ale co jak się zachoruje? To właściwie 300 funtów miesięcznie.... Do tego dorzucili, że jak nie zarabiasz, albo zarabiasz mniej niż ta składka, to zapłacisz podatek od przychodu, a nie od dochodu... Czyli oskubie cię państwo do kości bez grama litości. I pomyśleć, że ja miałam tu w najgorszym czasie terapii raka firmę, a kiedy zapytałam ile mam płacić tych składek, bo nie zawieszę działalności (taka miłość do grzebania w pomysłach, żeby nie zwariować) dostałam ładną odpowiedź, że nic nie płacę, mogę dostać zasiłek na czas choroby .... Zasiłku nie chciałam, bo wstyd być wyzyskiwaczem systemu, który cię chroni o leczy bez zabawy w drenaż twojej kieszeni. Postawili mnie na nogi i cały czas pilnują, żeby mnie nic nie dopadło. Kiedyś córka sugerowała mi, żebym policzyła ile kosztowałoby mnie takie leczenie jakie tu dostałam w Polsce, gdzie do dziś płacę składki zdrowotne na siebie i męża. Poległam ma skanach CT, bo w Polsce każdy organ to oddzielny koszt, a tu skanowali po całości i regularnie 2 razy w roku przez 5 lat, czyli do uzyskania efektu zero komórek rakowych. Coraz trudniej mi myśleć o Polsce, cały czas jestem zdegustowana tym co czytam, słyszę czy sama obserwuję. Czy chciałabym wrócić do kraju? Do takiego jaki jest dziś i jaki pamiętam z ostatnich 40 lat na pewno nie. Jasne, że trudniej jest językowo tutaj, ale mimo wszystko wolę mentalność Anglików, niż Polaków. Mam dziwne wrażenie, że nigdy Polska tak szybko się nie cofała jak w ostatnich latach. Nie mam na myśli ładnych domów, konkursów na wiedzę poszerzoną z chemii czy fizyki. Ale biorąc pod uwagę mentalność, szacunek do drugiego człowieka, myślenie w kategoriach my, a nie ja, czy człowieczeństwo, uczciwość, prawda to mój kraj kręci się od kiedy sięgam pamięcią wokół własnej osi i nie widzę światełka w tunelu, że coś się zmieni.

Brak komentarzy: