31 maja 2019

Codzienność w której się pławię każdego dnia.

Najwyższy czas zabrać się za pisanie. Są dwie sytuacje, kiedy mam ochoty pisać. Pierwsza to kiedy coś się tak pieprzy, że po prostu nie ma nic pozytywnego do napisania, a człowiek zastanawia się, jak to będzie jutro. I druga, kiedy życie tak przyspiesza, tyle się dzieje, że po napisaniu pierwszego zdania, biegnie się do kolejnych spraw i zapomina, że trzeba trochę pospisywać to co się dzieje, chociażby po to żeby po latach umiejscowić pewne zdarzenia na linii czasu.





No ale ponieważ 3 dni temu zachciało mi się gardening'u, czyli ogródkowych prac w czasie drobnego deszczyku i teraz za to płacę leżeniem plackiem, to chociaż spiszę co jeszcze pamiętam.
Przede wszystkim od poniedziałku mamy z Dominiką ferie. Takie z nasz szczęściary chodzące do szkoły. Znaczy ona chodzi codziennie na 6 godzin, a ja raz w tygodniu na 3 godziny, ale mamy już sporo wspólnych tematów szkolnych. Ja jej podpowiadam polskie metody na matematykę, a ona mi pomaga z angielskim i mamy pakt wnuczka babcia super silny. Do tego jeszcze Dominika jest moją asystentką na zajęciach craftowych w polskim centrum i znowu bardzo polubiła craft. No ale zajęcia rozwijają się powoli i zobaczymy co z tego wyniknie. Na razie próbujemy z wiarą w powodzenie. Oczywiście nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie miały planu B i C, tak na wszelki wypadek.
A na co dzień jest ogród. Czyli ja mam swój kąt do filcowania, wreszcie z całym wyposażeniem i chęciami do działania. Malwina ma swój ul z pszczołami i oczywiście szklarnię, w której rośnie cały orientalny świat roślin, bo na globalne ocieplenie też już jesteśmy gotowi. Ale na razie cieszymy się spokojem i normalnością, która w tym miejscu jest wybitnie przyjazna naszym duszom.