12 grudnia 2018

Jesienne marudzenie.

No i toczy się to życie pozytywnie i nawet narzekać nie ma na co. No dobra, żartuję o narzekaniu, nie mam w naturze narzekania i jedyne narzekanie, które ,mnie dopada, dotyczy ludzkiej głupoty.  Nie potrafię zrozumieć, jak rozumny człowiek może traktować życie swoje, bliskich, sąsiadów, czyli swoich pobratymców i własne jak kubeł na pomyje, byle zarobić parę dodatkowych srebrników nie na bułkę, tylko na świecidełka wg klucza: bo mi się należy. Nie zrozumiem i już.... a może nie chcę rozumieć. Nieważne.
Gdyby kogoś interesowało, to nadal jestem zdrowa, ani jedna komórka rakowa się nie uchowała, kolejne badania potwierdziły, że jest lepiej niż ktokolwiek przypuszczał, że będzie. Po każdym takim  spotkaniu na szczycie cieszę się bardzo i dostaję takiego powera na życie. że córka musi mnie przyhamowywać, żebym nie zrobiła się z euforii kuku. Widzę jak czasem się martwi, kiedy sonie pofolguję za ostro, a później bez poleżenia się nie obejdzie. Termoforki mam śliczne już dwa, zapas antygrypowych leków na całą zimę. Do tego kilka książek kuchni azjatyckiej i kartę do chińczyka, a raczej do hurtowni u chińczyka. Poznaję nadal nowe przyprawy, o których wcześniej nie miałam
bladego pojęcia. Ostatnio utknęłam w grzybach i potrawach z grzybów. Numerem jeden nadal są shiitake, wspaniałe mięsiste grzyby, które mogłabym jeść na okrągło zamiast mięsa. Idealna wersja to ta prosto z patelni, smażone tylko na masełku solonym. Prosto, smacznie i chyba nie tuczące. Malwina walczy z grzybniami i szczepieniem jej na ogrodzie, żebyśmy miały te grzybki w zasięgu ręki. Ale na razie kupuję świeże shiitake i cieszę się, że nie ma problemu dostać je w sklepie. Życie wreszcie płynie normalnie, po ludzku i w atmosferze o jakiej zawsze marzyłam. Jest dobrze i cieszę się że jest właśnie tak. Dzisiaj czułam się bardzo potrzebna. Malwinie na trasie pękła szyba, tak troszkę od jakieś kamyka czy żołędzia, nie ważne. Nie rozbiła się, nie wpadła do auta więc dojechała do domu i dzwoni do ubezpieczyciela, do firmy i ... szybę trzeba wymienić i to nie tak normalnie jak w moim autku za 75 funtów i pod domem, ale trzeba w warsztacie bo szyba ma pakiet czujników, ma padać więc nie wyjmą jej pod domem i cudem dało się znaleźć termin w piątek, więc jadę za moim dzieckiem do tego szklarza samochodowego, zabieram do domu. Miałam wieźć znowu po auto, ale majster chciał się przejechać tym nowym modelem kia i podstawił auto pod drzwi. No i zepsuł mi całe pomaganie córce.... To ja miałam ją zawieźć po odbiór auta .... Ale co tam, już i tak nie marudzi jeżdżąc ze mną i wreszcie pozwala się czasem zabrać na zakupy, a nie tylko wozić matkę wszędzie. Wróciłam na swoją pozycję i zamierzam jeszcze zrobić kilka kroczków do przodu. Przede wszystkim dociągnąć język do poziomu tak komunikatywnego, żeby nie stanowił problemu. Po drugie kondycyjnie dopiąć do poziomu sprzed raka. Nie, nie w maratonie biegać nie będę, ale chcę odzyskać sprawność po całej linii i widzę światełko w tunelu.