Życie wróciło do normy. Czyli wstałam dzisiaj normalnie na kawę. Wreszcie bez tego ciągłego ziewania i marzenia o poduszce i pozycji horyzontalnej. Czas był już najwyższy bo Dominikę trzeba odbierać ze szkoły, nakarmić po szkole, zrobić coś do jedzenia. Zadbać o dzieciaki, bo zasługują na dbałość. A i nie zapomnieć o angielskim, o tym że Liz dla mnie wiele zrobiła, robi i ma założenie nauczyć mnie angielskiego jak należy. Dzisiaj kiedy przez okno zobaczyłam Liz to już wiedziałam że jestem totalnie nieprzygotowana do rozmowy, ale rozmawiać będziemy długo i z pomocą translatora dam radę opowiedzieć jej, jak było w Polsce i że jutro znowu będziemy rozmawiać o przyszłych lekcjach ESOL nie odpuszczając naszych spotkań z angielskim i wszystkim związanym z nauką języka. Oczywiście przy naszych zainteresowaniach realizowanych na łonie natury. Obie kochamy ogród i obie chcemy mieć dużo kwiatów i pięknych roślin.
Powiem szczerze, że wypad do Polski wydawał mi się takim wyzwaniem trochę na wyrost. Wiem jak się czuję po dłuższym dniu na wyjeździe i wiem jak później zbieram siły, żeby stanąć na nogi. Ale to był wyjazd konieczny i kiedy to zrozumiałam właściwie nie było o czym dyskutować. Po prostu trzeba było wykonać i tyle. Nie obiecywałam sobie po nim niczego szczególnego. Rak nauczył mnie, że planowanie i zakładanie scenariuszy nie ma najmniejszego sensu. Czasem trzeba poddać się temu co przyniesie los i pozwolić, żeby to właśnie los pokierował wydarzeniami. Tym razem to była dobra decyzja, poukładało się samo, przynajmniej na dzisiaj jest okey, a co przyniesie jutro? Zobaczymy jutro. A nad jutrem nie warto się dzisiaj rozwodzić. Trzeba robić swoje i żyć godnie. Zagmatwałam? O to właśnie chodziło :-)
Za kilka dni spotkanie z moim kochanym onkologiem i pewnie bilet na kolejne miesiące życia bez raka (Oby). Później już będzie tak ciepło, że zaczniemy jeździć nad morze i zaliczać odpływy i przypływy. Trzeba poszukać jakiegoś aparatu dla Malwiny, A my z Dominiką poszukamy sobie krabów w kamieniach, połowimy krewetki i będziemy dobrze się przy tym bawić.
PS.
Katarzynki mają opinię super ciacha.
Powiem szczerze, że wypad do Polski wydawał mi się takim wyzwaniem trochę na wyrost. Wiem jak się czuję po dłuższym dniu na wyjeździe i wiem jak później zbieram siły, żeby stanąć na nogi. Ale to był wyjazd konieczny i kiedy to zrozumiałam właściwie nie było o czym dyskutować. Po prostu trzeba było wykonać i tyle. Nie obiecywałam sobie po nim niczego szczególnego. Rak nauczył mnie, że planowanie i zakładanie scenariuszy nie ma najmniejszego sensu. Czasem trzeba poddać się temu co przyniesie los i pozwolić, żeby to właśnie los pokierował wydarzeniami. Tym razem to była dobra decyzja, poukładało się samo, przynajmniej na dzisiaj jest okey, a co przyniesie jutro? Zobaczymy jutro. A nad jutrem nie warto się dzisiaj rozwodzić. Trzeba robić swoje i żyć godnie. Zagmatwałam? O to właśnie chodziło :-)
Za kilka dni spotkanie z moim kochanym onkologiem i pewnie bilet na kolejne miesiące życia bez raka (Oby). Później już będzie tak ciepło, że zaczniemy jeździć nad morze i zaliczać odpływy i przypływy. Trzeba poszukać jakiegoś aparatu dla Malwiny, A my z Dominiką poszukamy sobie krabów w kamieniach, połowimy krewetki i będziemy dobrze się przy tym bawić.
PS.
Katarzynki mają opinię super ciacha.