29 marca 2018

Chorowanie w Anglii.

"I'm very sorry that you are sick. I wish you get well soon Liz." Tak to ostatnio porozumiewałam się z Liz w temacie mojej nauki angielskiego. Ledwie wylazłam z jednej grypy, już wpadałam w kolejną i tak na okrągło. No ale już wyszłam na prostą, już zostały jakieś resztki kaszlu, chociaż doszłyśmy z Liz do wniosku, że zrobimy trochę przerwy od spotkań, aż nasze systemy obronne zbiorą nową armię i żadne kichanie nie będzie dla nas zagrożeniem. Poza tym mój wyjazd do Polski, a przed nim jeszcze skan, więc nic się nie stanie bo i tak co chwilę pogadujemy sobie jak tylko widzimy się. Jest po prostu normalnie i to właśnie lubię najbardziej.
Ale dzisiaj napiszę coś o wizycie u okulisty. Już jakiś czas temu powinnam wybrać się do okulisty, ale zawsze coś tam po drodze stało na przeszkodzie i nie skorzystałam z tych darmowych badań. Kilka dni temu poprosiłam córkę o pomoc przy rejestracji do badania wzroku i wybrała dzień, godzinę i adres specsavers pasujący nam z parkingiem. No i pojechałam na badanie, z decyzją, że czas wziąć nowe oprawki i szkła. Idzie lato więc jedne miały być ciemne słoneczne, a drugie klasyki. Tych do czytania nie wymieniam bo używam je tak często, że jeszcze nie nadszedł czas. No a dzisiaj weszłam na stronę specsavers'a i co mi się rzuciło w oczy? Szkła kontaktowe dwuogniskowe! Wymyślono już takie cudo i to będzie moje następne spotkanie z okulistom.
Ale wracam do wizyty. Od drzwi miłe powitanie i zaprowadzenie do technika od pryskania po oczach i sprawdzania wnętrza oka. Później pani doktor okulistka sprawdza dokładnie oczy i dobiera szkiełka. Jak już wypisze cały pakiet wyników to pan technik zabiera mnie do salonu i pozwala przymierzać ile tylko chcę oprawki, mogę oczywiście wykorzystać miłe panie i pomogą dobrać rameczki najlepiej jak się da, ale taki stary okularnik jak ja dał radę i wybrał dwie rameczki z którymi zostałam zaprowadzano na kolejne stanowisko, gdzie dokładnie sprawdzono mój wybór, jedne ramki poszły do wymiany, bo grubość szkła, wielkość ramki i mój wybór, to nie było najlepsze. No ale moja droga pani przyniosła kilka ramek idealnych wg niej i ... miałam problem z decyzją, bo zamiast jednej, tym razem podobały mi się trzy pary.... Wybrałam wreszcie coś i nastał czas pomiarów dla technika.  Wszystko precyzyjnie i dokładnie, dostałam kartę z pełną wypiską, gdyby zachciało mi się zamawiać okulary w innym punkcie. No to temat okularów mam zamknięty na razie, a dzisiaj zamknęłam temat scanu CT z kontrastem.
Przypominam jak to wygląda po angielsku:
Najpierw jest list do domu z zaproszeniem na scan i opisem co, dlaczego, gdzie, kiedy, jak to wygląda, jak się przygotować itd. Bite dwie kartki tekstu z numerem telefonu gdyby coś jeszcze budziło wątpliwości, albo pacjentowi termin by nie pasował i trzeba było go zmienić. (robi się to bez problemu telefonicznie i nikt nie robi z tego powodu afery, a wręcz przeciwnie, dziękują, że mają informacje, mogą wstawić w wolny termin pacjenta z oddziału, czy przesunąć kogoś z kolejki na początek na szybko.



No wiec jedziemy dzisiaj na 9:40 do szpitala właściwie  na bogato, bo Dominika ma już przerwę świąteczną, a Maciek auto z trzema miejscami. Na recepcji słyszę, że już moja pani tłumacz czeka na mnie. Ledwie zdążyłam się przywitać a już słyszę swoje imię i nazwisko wywoływane przez technika i zaproszenie na scan. Oczywiście wywiad w temacie chorób, zabiegów, tym razem już tylko pytanie czy wiem na czym to badanie polega. Tak wiem, kontrast dożylnie, trochę dziwnych reakcji ze strony ciała, czyli bardzo realne wrażenie, że się człowiek posikał, na to fale gorąca i dziwne smaki w ustach. Trzy przejazdy w maszynie wyglądającej jak łóżko wsuwane do obręczy i już koniec. Technik oczywiście to również mistrz wkuwania się w żyłę bez pozostawiania śladów tej przestępczej działalności. Maszyna oczywiście ustawiona przez drugiego technika na język polski, żebym czuła się komfortowo, a moja pani tłumacz nie musiała krzyczeć i jak tu nie kochać takiej organizacji zdrowia? Nie potrafię .... Teraz zostało poczekać do wizyty u mojego kochanego doktora i ocena tych wyników. Ale to już po powrocie z Polski. Na razie tworzymy długą listę zadań dla chłopaków, żeby nie nudzili się podczas naszej nieobecności... Taki żarcik, bo jak znam życie będzie więcej zrobione niż jesteśmy w stanie wymyślić same... 
A co poza kontrolowaniem stanu zdrowia? Kartkomania falami mnie dopada, ale ostatnio dopadła mnie chęć sprawdzenia czy jeszcze pamiętam zasady filcowania i pamiętam, lubię, nadal czuję radochę z tworzenia. Czyli jest dobrze.
I na koniec coś o dietowaniu. Malwina i Dominika nie muszą przejmować się kaloriami, ale nasza trójka a szczególnie ja jednak musimy wreszcie zapanować nad wagą, bo ona robi z nami co chce, a to wcale nie jest przyjemne.


To już miesiąc dietkowania i pożegnaliśmy po ok. 6 kilogramów bez żalu i bez głodu. Dieta jest idealna dla mnie. Mogę dalej eksperymentować sobie w kuchni z różnymi przepisami, więc jedzonko wybitnie mi smakuje. Jak na przykład dzisiejszy hummus z warzywami na lunch, czy dzisiejszy obiad, czyli makaron z pesto i grillowana pierś z kurczaka na ostro z zieloną sałatką. Nie da się ani zgłodnieć, a do tego zeszły wszelkie problemy z układem pokarmowym. Warto było zacząć i nikt nie wymięka. Team mamy najmocniejszy i coś mi się wydaje że jeszcze się wzmocni, bo jak to mówią, dobro przyciąga dobro i rośnie w siłę. O złych ludziach nie warto ani myśleć, ani tym bardziej pisać jak mówiła moja promotorka i z wiekiem stwierdzam, że kobieta miała rację....