10 stycznia 2018

Styczeń wiosenny.

I już mamy styczeń 2018 roku. Śniegu nie dostrzegłam tej zimy i podejrzewam, że nie ma takiej szansy na wyspie. No chyba, że wybierzemy się na północ do Szkocji kolejnej zimy i wtedy.... być może...
Znowu kwitnę w parterze i mam mnóstwo czasu na rozmyślania, poza czasem na inne atrakcje związane z leżeniem, które są wybitnie mało medialne.
No ale to nuda, są ciekawsze rzeczy warte opisania jak na przykład zmiana pracy u Maćka, czy podwyżka u Malwiny, a nawet występ publiczny przed klasą Dominiki. Wszystko to drobiazgi, ale z takich pozytywnych drobiazgów składa się ostatnio nasze życie. A zapomniałam o sobie, po pierwsze mam wreszcie swoje własne osobiste konto w banku i odzyskuję moje auto, bo Jurek przesiada się na motocykl z wiosną. Dzisiaj mój starutki MG dostał nowiutkie hamulce i po MOT w lutym, czyli jak mechanicy stwierdzą, że jest pełno sprawny, będę używała jak tylko najdzie mnie ochota, a nie tak jak dotychczas, czyli w czasie zupełnie wolnym. To bardzo motywujące do pionowania. Motocykl Jurka stoi już wypolerowany i czeka na resztę gadżetologii niezbędnej do jazdy, jak strój, kask, rękawiczki i buty. No ale trzeba wybrać praktyczne, bezpieczne, trwałe i ładne, a to już drobne wyzwanie, które musi trochę trwać. Na razie cieszymy się cieszeniem się Jurka z nowej zabawki: ....jezu, na stare lata mam świetny motocykl ....  zaciesza przy każdej wizycie w garażu. To nie dość, że miłe, to jeszcze zabawne.
A do mnie dotarło wreszcie, że nie muszę się spieszyć, nie muszę wszystkiego robić sama i mam prawo nawet na cały dzień zalegnąć w łóżku jak się źle czuję.
Rodzaj normalności mnie dotknął, w którym czuję się zrelaksowana i po dnu leniuchowania w  kocu mam mnóstwo energii i pomysłów. Z moich pomysłów wymienię tylko takie, jak ćwiartka świniaka raz w miesiącu i zabawa w rzeźnika i domowe wyroby, kiszonki domowe i surówki do mięsa, domowy chlebek na zakwasie i z nasionami, o ciastach nie wspominam, ale na pewno wspomnę o naszym handmade domowym, dzięki któremu dom w którym mieszkamy wygląda domowo, czyli tak jak lubimy.
I teraz co boli... boli świadomość, że zasad stąd nie da się zaszczepić w Polsce. Jest to po prostu niemożliwe do wykonania w naszym kraju i nie wiem czy chcę napisać o swoich odczuciach, dlaczego tak uważam. Ale napiszę, że jest mi tutaj coraz lepiej, coraz bezpieczniej i coraz normalniej z językiem. Ostatnio lecę po Dominikę do szkoły, bo tutaj dzieci odprowadza się codziennie do szkoły i codziennie odbiera ze szkoły o konkretnej godzinie, jednakowej dla wieku w całej Anglii. Więc idę do szkoły i spotykam Eryka, naszego sąsiada od dywanów. Zaczyna się od klasycznego how are you? czyli jak się masz i wymienianiu wszystkich pozytywnych wieści z frontu życia, a później pytania bardziej osobiste, czyli ja że mam najlepszą na świecie nauczycielkę angielskiego, na co słyszę, że wszyscy wiedzą jakie robię postępy, bo Liz opowiada, a wszyscy chcą pomóc w poszerzaniu języka i najważniejsze, że już możemy się dogadać i będzie coraz lepiej. Niech sobie kto chce opowiada bajki o Anglikach, ja z nimi żyję na co dzień i odbieram tylko dobro od nich. Jasne, że do nich zwracam się z dobrem, ale oni są dokładnie tacy sami jak nasz team i dobrze nam w tej społeczności. Oczywiście znamy też emigrantów takich samych jak my z Polski, ale nie tylko z Polski, z państw starego bloku wschodniego, ale również z Indii, Chin, krajów muzułmańskich a nawet z ameryki południowej. Wszystkich nasz łączy jedno wspólne życzenie: Chcieliśmy mieszkać w normalnym kraju, gdzie pracuję się normalnie, tak samo normalnie się zarabia, można się normalnie kształcić i normalnie traktuje się nasze rodziny.  Czy to tak dużo? Myślę, że to podstawa normalności.
Dla mnie to coś, w czym się zaczynam czuć jak ryba w wodzie. Jest mi wreszcie bezpiecznie, normalnie i pomimo ciągłego zagrożenia dużo prościej niż w Polsce, a powinno logicznie być dokładnie odwrotnie. To jeden z absurdów współczesnej Polski, którego ja już chyba nie zrozumiem. A na razie po garści tabletek idę mordować wirusa grypy.