7 października 2017

Weekend leniuchowania z wnuczką.

No i minął piątek tak szybko, że aż za szybko.... Nie starczyło nam czasu na kalambury z tego wszystkiego i całego naszego gadania. No ale Grzesiek wyszedł z porządnym CV i teraz zaciskam kciuki, żeby dostał tą lepszą pracę o której mówił, dziewczynki w tym czasie w trójkę dzielnie zadbały, żeby porządek był dziecięcy, anie dorosły. Jak ktoś nie widział konfetti z kartonu, to nie ma czego żałować. Po wszystkim najmłodsza była taka zmęczona, że nie była w stanie zbierać papierków i prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia jak znikły z podłogi. Odnotowałam tylko, że nikt tego nie podpalił, więc nie było źle. Goście wyszli z chorągiewkami z papieru toaletowego.... nowe wcielenie Dominiki zaskakuje nas dość często.... A Jacek naprawił padniętego laptopa, który nieświadomie dała mu do obejrzenia Malwina, bo może da się go postawić na biurku u góry i nie zbiegać po nocy, po każdej wiadomości od klientów pytających o zdjęcia. Temat zdjęciowy się kręci całkiem przyzwoicie. Za to auto przestało się kręcić i znowu będzie trzeba w nim utopić trochę pieniążków. No ale miłość do rupieci ma swoją cenę i jeszcze dajemy radę. Jak przestaniemy, to miłość się skończy i będzie po problemie zapewne.
Przez chwilę wczoraj wpadło mi do głowy, że mamy tu już świetne grono dobrych przyjaciół, na których możemy liczyć. Laptop stoi, Malwinę Kuba i Jacek uświadomili, że mają auta i potrafią odebrać z punktu A i odwieźć do punktu B przez te kilka dni, jak trzeba. A Maciek dzisiaj zaczął szukać części bez których nie ma po co wchodzić pod auto. Więc jest szansa, że w poniedziałek życie wróci do normalność.
Jakie jest życie emigranta? Normalne i na pewno spokojniejsze, mniej stresujące niż w kraju. Nie ma tego strachu, co nam rządzący wymyślą, żebyśmy stracili stabilność i zaczęli się zastanawiam jak docisnąć kolejną dziurkę w pasku, bo zmiany w Polsce są zawsze kosztem tego co właśnie stanął na nogi i próbuje stanąć na palcach.
Co ciekawe, do takich samych wniosków dochodzimy z naszymi znajomymi, którzy tutaj próbują zacząć wszystko od nowa i na tutejszych zasadach. I wiecie co mnie najbardziej cieszy? Kiedy tutaj moje dziecko mówi:
- Mamo w przyszłym roku w sierpniu będziesz mi bardzo potrzebna, bo poza pracą i zdjęciami nie będę miała na nic czasu. Wszystkie terminy mam już zajęte.
- Kiedy zamawiam mięsko u rzeźnika Polaka, który poza pracą w ubojni, ma swoją firmę, sprzedaje świeże mięso, zaczyna sprzedawać przetwory, kiełbasy a za chwilę będzie wędził pod nasze podniebienia. Pracuje dużo, czasem może nawet za dużo, ale zawsze jest uśmiechnięty, planuje przejść na własne i budować swoje małe imperium. Tu mu nikt nie przeszkadza, a pewnie jak by poszukał, to nie jedna rządowa organizacja by pomogła służąc przynajmniej wiedzą. Kiedy kolejnemu naszemu rodakowi się udaje realizowanie swoich planów, jestem szczęśliwa, że zdecydowali się wyjechać i spróbować w innym miejscu realizować swoje plany na życie i im się udaje. Pomimo przecież bariery językowej, innych przepisów, innego świata w którym trzeba nauczyć się funkcjonować. Jestem szczęśliwa, że nadal mówią po polsku i ich dzieci znają po dwa języki na samym początku edukacji. Czasem tylko wstyd mi za mój kraj, który nie dał im szansy na normalne życie. Godne warunki wychowywania dzieci i normalne uczciwe życie.... Może kiedyś...
A my.... a my czujemy się czasem jak na wsi, bo moje życie to takie tradycyjne bycie żoną, mamą i babcią. Co prawda, czasem jeszcze zaszaleję i kupię jakąś zabawkę do studia, ale często nie mam już na zabawę czasu, albo siły. Bo trzeba upiec chlebek domowy, zrobić obiad czy tylko poleżeć. Chyba od miesiąca nie kupiliśmy chleba w sklepie. Nawet Dominika woła od rana o kromkę z tym babcinym chlebem, co tak pachnie.
A przecież nie samym chlebem człowiek żyje. Jesień, to dary lasu i ponieważ z czasem okazuje się, że lasów w okolicy mamy bardzo dużo, to musimy znaleźć czas i na grzyby, bo same do słoików nie chcą się wcisnąć. A jeszcze warto mieć w lodówce słój z kapustą kiszoną na potrzeby surówki i bigosu. Chce się też mieć swojskie wyroby, które tutaj bez problemu można mieć, ale trzeba sobie samemu zrobić, albo poszukać rzemieślnika z Polski.
A przecież i najmłodsza potrzebuje babci do tulania i wspólnych zabaw w babeczki, klocki czy chociażby po to żeby babcia zrobiła coś pysznego, co tylko babcia potrafi najlepiej.... To wszystko trzyma mnie przy życiu jak najmocniejszy klej. Moje dziewczyny potrafią być wdzięczne i umieją to okazać, a ja staram się nie być nikomu ciężarem, a dopóki mogę to po prostu żyć i dać żyć innym. Może to mało, ale nam wystarcza.








Brak komentarzy: