1 października 2016

Sobotni poranek.

No i książka dzisiaj przyszła, listonosz przyniósł zaledwie moją paczuszkę i jakieś dwa cienkie listy i pobiegł objuczony paczkami dalej. A ja czuję się jak w piekarniku. Zaczyna się ta pora roku, kiedy na dole córka włącza po pracy kominek i grzeje się po nocy, a ja na górze oblewam się potem z okazji wiecznej menopauzy popromiennej, jak nazywam ten obrzydliwy stan spocenia przy temperaturze powyżej 20 stopni. Co prawda kupiłam wiatrak z opisu posiadający moc zdmuchiwania peruki z głowy (jeszcze nie mam, ale wszystko dla ludzi) i wymuszam szalony ruch powietrza w pokoju, ale jak monotonne buczenie mnie irytuje, to wyłączam i wracam do stanu półpłynnego, czyli leje się ze mnie, a prysznic wprowadza tylko chwilowy stan braku potowych wyziewów.
No ale coś o książce. Cudna pozycja warta każdego wydanego na nią funta. Przede wszystkim z książką dostałam dostęp na serwer gdzie mam wersję tej samej książki online z lektorem i ćwiczeniami do odrabiania w wolnej chwili na każdym urządzeniu. Max dobra i tu słowo wielkiego podziękowania dla MandiATO za polecenie właśnie tej książki do nauki. Nie tylko gramatyki, ale po prostu angielskiego. Czyli codziennie kilkanaście -dziesiąt minut z językiem mogę już sobie bezkarnie serwować. Ile zdążę opanować to moje i już. A nóż po tamtej stronie lustra mówią tylko po angielsku?
No i nastało rano. Przyniosłam sobie kawę do łóżka, obok śpi moja wnuczka, córka po pracy poszła się zdrzemnąć, chłopacy pognali do pracy, a ja wsłuchuję się w ciszę w domu i świergot za oknem. Norfolk jest bardzo zielony, żyje się tutaj spokojnym rytmem pór roku. Za oknem czujemy już jesień, liście zmieniają kolor, kasztany spadają na trawę i kulają się pod nogi. Czekam na jadalne kasztany, których tutaj jest dużo. Może w tym roku uda mi się zrobić praliny na bazie kasztanów Norfolskich.
Do karmnika przyleciała sójka, która już powoli uznała nasz karmnik za stację pośrednią na swojej trasie codziennego przelotu.
Nasz burunduk ma nową przyjaźń. Przylatuje do niego rudzik na poczęstunek z nasion i tak podglądają się z ciekawością. po ostatniej zabawie z kotami rana pod łapką zagoiła się zupełnie. Burunduk wyciągnął wnioski i atakuje koty ostrożniej, my też, na wiosnę stanie duża woliera, muszę poszukać dobrego dostawcy drobnej siatki w godnej cenie.i do końca rozrysować projekt woliery, żeby wpasował się w miejsce obok patio. Nie zrezygnuję z kawy na patio w towarzystwie burunduka podjadającego robaczki i orzeszki.
Fretka jest oswojona tak, że też biega po całym domu i odwiedza każdego, zapraszając do zabawy. Jeszcze zapomina się i łapie ząbkami, ale już nie podgryza i jesteśmy pewne, że troszkę czasu minie i nauczy się że swoich nawet szczypać ząbkami nie wolno. I słowo o fretkach. To fajne zwierzaki, bardzo pozytywne, rozpoznające swoich po zapachu. Uwielbiają się bawić, nie są bardziej niszczycielskie niż koty czy psy., za to wracają do swojej klatki na jedzenie, spanie i potrzeby fizjologiczne. Niektórzy twierdzą, że fretki śmierdzą i trochę racji w tym jest. Kiedy córka przywiozła fretkę do domu i pierwszy raz wzięłam ją ręce, byłam mocno rozczarowana, zwłaszcza jej zapachem. Nic przyjemnego, chociaż bardzo wesoła i ciekawska nie zachwyciła mnie szczególnie. Poza tym to wróg burunduków, więc nie ma żadnej taryfy ulgowej. Ale córka zaczęła od zakupów w sklepie przepiórek po 50 pensów, królików po 2 funty, owczych brzuszków i czego tak jeszcze. Po porcjowała, wsadziła do zamrażalnika i codziennie fretka dostawała bardzo zróżnicowane jedzenie. Żadnego mielenia kości, żadnej zabawy w drobienie. To fretka a nie ludzkie niemowlę. Do tego sprawdzaliśmy który tłuszcz lubi fredzia najbardziej. Nasza kocha olej kokosowy najtańszy jaki produkuję. Ja mam taki gatunkowy z pierwszego tłoczenia na zimno i aż ją otrząsa. To zupełnie nie to. I wiecie co.... po dwóch tygodniach na naszym jedzeniu, bez suplementów, jedynie co drugi dzień żółtko jakie akurat jest, przeważnie kurze, nasza fredzia zaczęła pachnieć.  Oczywiście kąpiemy naszą fredkę i lubi to, ale sama kąpiel niczego nie załatwiła. Dieta i owszem. Pewnie dlatego na dziś nasza fredzia jest ulubienicą wszystkich i nawet drobne przestępstwa uchodzą jej bezkarnie.
No dobra koniec tego marudzenia na dzisiaj. Po południu będzie Monika i Ashley, a ja jeszcze nie upiekłam żadnego ciasta. Wrócę tutaj pewnie wieczorem, bo zbieram się napisać o Polsce z perspektywy UK i boję się, że nie będzie miło, ale muszę, bo się uduszę.....
Ale żeby nie było nudno to dorzucę kilka zdjęć z dzisiaj. Czasem mnie tak dopada:






1 komentarz:

ObyTylkoNieZwariować pisze...

Znam ten bol bo mam podobnie. Do 20stopni jest ok, jak powyżej to plywam. U mnie to geny. Parszywe geny. A co do zdjęć..noo pyszności. Bardzo proszę mnie tu na noc nie kusić takimi slodkosciami! ;)pozdrawiam K.