6 czerwca 2016

Dywagacje po ciężkim dniu.

Dużo się ostatnio dzieje i nie za bardzo jest czas na zapiski, bo coraz bliżej do wyjazdu na zlot Land Rovera. Maciek zapisał całą rodzinę na zlot, zabukował dwa stanowiska dla obu autek i opłacił cały bałagan. Dzisiaj był przegląd namiotów i reszty sprzętu biwakowego, dokupowanie śpiworku dla najmłodszej w rodzinie i drobiazgi, żebyśmy nie narzekali na braki elementarne. Namiot rozbity i sprawdzony, materace też i nawet padła propozycja wyjazdu na Woodstock, ale dość szybko upadła. Takie życie. Za to powstał pomysł, żeby może wyruszyć na kilka dni do Kornwalii i zwiedzić najpiękniejsze miejsca od strony oceanu. Na razie to wolna myśl, ale jest szansa, że myśl godna zrealizowania.
A na razie nasze oba kotki mają nowe domy, do których lada moment wyemigrują. Jeden trafi do pracy w ośrodku i będzie robił za kota terapeutycznego, a drugi idzie do kociary, która jak go zobaczyła to wpadła po uszy i już przebiera nogami, żeby odebrać łaciatego. Więc Dominika ma ostatnie dni swoje kociaki i bez problemu odda je w tak dobre ręce.


A ja kupiłam swojego upragnionego robota, po prostu bajkową zabawkę w kuchni. I wypróbowałam ją na bezie. Wyszła genialna, a po zastosowaniu triku z podgrzewanym cukrem muszę powiedzieć, że to był zakup wart wydanych pieniędzy. Na bank przyda się w kuchni nie tylko mnie.
Dzisiaj wpadło mi do głowy policzyć ile już jestem w tej Anglii i wyszło, że minęło dwa i pół roku. Czas w którym bardzo wiele się wydarzyło, bardzo wiele nie tylko dobrego, bo raka nie zaliczę nigdy do dobrych wydarzeń w moim życiu, ale też nie powiem, że nie nauczył mnie patrzeć na życie z zupełnie innej perspektywy i muszę przyznać, że przeformatował i wywrócił do góry nogami moje podejście do ludzi, świata, wartości materialnych i siebie samej. Myślę, że to były dobre decyzje i pewnie dzięki nim jest dzisiaj tak że chce mi się żyć głownie dla siebie żeby cieszyć się tym co najlepszego udało mi się stworzyć w życiu, moją własną rodzinę z której mogę i jestem dumna.
A prawie zapomniałam zapisać. Wracając z miasta i od fryzjera, którego zafundowała mi córka tak pięknie wyszłam z auta, że zahaczyłam butem o drabinki i wyrżnęłam się jak długa. Na szczęście zdążyłam wystawić rękę i dobrze ja pozdzierać, ale nie walnęłam głową o chodnik. Durnie mają szczęście. Bo wiecie co mnie najbardziej zaskoczyło?
Moja córka rzuciła zakupy i dopadła do mnie, a z drugiej strony z domu wypadł Maciek w samych skarpetkach. Mieli takie przerażone miny, że kiedy pomagali mi się podnieść, to aż czułam się winna, że ich aż tak przestraszyłam. Muszę bardziej uważać, bo mi dzieci na zawał zejdą ;))))



Brak komentarzy: