27 stycznia 2016

Książka do poduszki, zamknięcie roku podatkowego i czas na naukę.

Kolejny twórczy dzień. Robienie klusek śląskich może być świetnym relaksem. Wszystko zależy od tego komu się je robi i w jakiej atmosferze. U nas to zawsze jest rodzaj fajnego relaksu, bo można twórczo pogadać i uwieńczyć to gadanie dobrym obiadem. Jak to się dzieje?
U nas zaczyna się od tekstu:
- Zapisałam się do stowarzyszenia fotografów angielskich na terenie GB i zostałam przyjęta. A wszystko przez to że chciałam zgłosić zdjęcie na konkurs i inaczej się nie dało.
- No to gratuluję, tylko na moje oko teraz nie ma co odsuwać w czasie zakupu monitora. - tak ostrożnie podpowiadam, bo wiem że z kasą lekko krucho i to nie wina dzieciaków.
- Mamo nie zaczynaj, będzie kasa, to się kupi.
- No jest kasa, wyszła taka nadpłata za mieszkanie że niewiele dołożę. Maciek weź wreszcie poszukaj tego naszego typa co mówią, że dobry i mieści się w 300 funtach.
Maciek nie patrzy na Malwinę, bo jak córeczka się uprze, to nawet ja czasami ustępuję. Ale nie tym razem. Po prostu wiem, że jest potrzebny, że trzeba, że nie ma sensu się zastanawiać. Siedzę sobie i tak manewruję między kontami, ebay, kilkoma sklepami i Maciek już wie, że to ten właściwy moment.
- Rób klik i już. - Teraz mi ulżyło, bo wreszcie będzie krok do przodu. Taki solidny krok, bo ja oglądam zdjęcia prosto z aparatu i swoje wiem.
Maciek też zadowolony bo kolorystyka stron zyska nowego blasku, a ja po cichu cieszę się, bo wreszcie płyty z tutorials będę mogła przejrzeć i czasem sama trochę posiedzieć przy grafice. Coś tam jeszcze pamiętam, a coś się nowego nauczę. Motywacja jest, bo płyty są po angielsku i bez polskiej wersji. Czyli połączę naukę Photoshopa z nauką angielskiego i będę bezkarnie maltretować dzieci, żeby czasem coś wyjaśniły.
Dodatkowo poczytuję blogi dziewczyn z PL i dzięki np takiemu wpisowi, do poduszki czytam tym sposobem Codzienne rytuały Mason Currey'a. To wciągająca książeczka o zdolnych i twórczych ludziach i ich codziennym życiu. Jeszcze chyba czas sobie przypomnieć o mapach pamięci, chociaż nie wiem czy to nie poczeka na spokojniejsze czasy i więcej wolnego.
A na razie skupię się na PL, zdjęciach, męczy mnie zrobienie torby z wełny i bardzo dużo jeszcze pomysłów do zrealizowania. Ostatecznie mam dostęp do takich nowych technologii, o jakich w Polsce nie mogłam marzyć bez wyprawy do dużego miasta. No i bez worka gotówki...
Tu niby ta sama cena, ale.... diabeł tkwi w szczegółach.
Wczoraj córka rozliczyła mi pierwszy rok działalności gospodarczej na angielskiej ziemi i po prostu jest to o niebo prostsze niż w Polsce. Musiała zrobić to za mnie , bo miałam problem pojąć, że nikt nie chce ode wielkich pieniędzy. Parę funtów na zdrowie i ubezpieczenie dobrowolne... Tu aż chce się być uczciwym wobec podatków, bo nikt nie chce człowieka uczciwego puścić w przysłowiowych skarpetkach, za chęć tworzenia. Ale tutaj już dawno zrozumiano, że aktywność jest najcenniejsza społecznie i powoduje mniej kosztów społecznych. Najgorszy jest brak wszelakiej aktywności i skupienie się na zupełnie nieistotnych sprawach, np. 'w jakich butach dzisiaj wyszedł Iksiński z domu i o której'.
 Ja wolę poszukać w tym czasie kolorów, które prawdopodobnie będą popularne tej wiosny, poszukanie papierów w tej palecie barw i może zrobienie kilku kartek wiosennych.
Może jakiś album... Na razie oswajam media i słucham jednym uchem tutoriali z Photoshopa na ekranie telewizora. Skutek marny, ale złudzenie wielkie.

Brak komentarzy: