16 sierpnia 2015

Nauka jazdy po angielsku.

Dzisiaj padła komenda:
- Maciek weź mamę, żeby zaczęła jeździć. - No i zmusił mnie. Wsiadłam za kółko i objechałam osiedle powolutku, co chwilę zamiast za gałkę biegów, chwytałam za klamkę w drzwiach. Zaparkowałam na podjeździe i pełna nadziei poszłam posiedzieć na ogrodzie. A tu nie ma, że boli. Dostaliśmy zadanie jechać do Tesco po farby do włosów i zatankować mojej auto... Oj musiałam się mocno zebrać w sobie. Dwa lata minęły od czasu mojego ostatniego jeżdżenia, nie licząc kilku dni jeżdżenia w Polsce moją wysłużoną lantrą, ale ją znam na wylot, wpasowuję się w nią jak w rękawiczkę i to było po prawej stronie.
No to wsiedliśmy w dwuosobowe autko z Maćkiem i kierunek Tesco. Jeździłam tam kilkanaście razy z Malwiną i Maćkiem, ale podpowiedzi Maćka były bardzo przydatne. Moje wrażenia z jazdy cudowne. Po pierwsze tutaj nikt na nas nie trąbi, kiedy jedziemy przepisowo, czy nawet wolniej, niż pozwalają ograniczenia. Nasze drobne błędy na drodze są ignorowane przez angielskich kierowców. To naprawdę pomaga na drodze, bo za kółkiem człowiek wie, że właśnie ściął kolejne rondo ;) Tak dojechaliśmy po lewej stronie drogi do Tesco, zaparkowałam autko i zostawiając je otwarte (o zgrozo, nie do pomyślenia w Polsce) poszliśmy na zakupy. Całe dwie siatki zakupów wraz z moją torebką zginęły w bagażniku. Bo co prawda MG ma miejsca w kabinie jedynie na komórkę i portfel, to bagażnik ma całkiem spory, 200 litrów na zakupy mi wystarczy.
Po zakupach zostało jeszcze Pchełkę do tankować i powrót do domu. Nieźle spięta wysiadłam z auta i starałam się ukryć ekscytację, ale muszę przyznać, że dobrze moje dziecko mnie zna i było krótko:
- Zatankowałaś? To masz okazję ćwiczyć, bo Maciek ma wolne.
No i pojechaliśmy w miasto, a raczej objeżdżając Norwich małą obwodnicą. I szlakiem moich potrzeb, czyli Hobbycraft, carbot i szpital. Dzieci postawiły na moją samodzielność i wielka chwała im za to. Po tak długim czasie czasie bez auta, z pełnym uzależnieniem od terminów spotkań z lekarzami i terapii, czułam się jak dziecko, które decyduje zaledwie co zje i gdzie będzie się przemieszczać po domu. Teraz odzyskuję wolność, trasa do miasta przestaje być problemem. Bałam się z buta zrobić tak długi odcinek do centrum sama. Mimo, że po drodze jest dużo miejsc, gdzie można posiedzieć. Ale już tłumaczyć po angielsku, dlaczego siedzę i że nic mi nie jest, bywa kłopotliwe. Teraz będzie o niebo łatwiej.
Jestem dumna z moich dzieci. Są bardzo dobrymi ludźmi. Mało kto zrobiłby to, co oni dla mnie przez ten ostatni rok. Ale ostatnio uczę ich i siebie, że bycie dobrym nie zawsze jest dobre. Dobrym należy być dla dobrych. Dla pozostałych wystarczy tolerancja i obojętność. Dlaczego tak? Dlatego, że dobrzy ludzie uważani są za idealne osoby do wykorzystania. Nie spodziewaj się, że ci dla których byłeś dobry, odpłacą ci dobrocią. Dobrze, jak dostaniesz tolerancję i usłyszysz, że czas być znowu dobrym człowiekiem.
A ja na dzisiaj chcę być żywa i trochę jeszcze szczęśliwa. MG będzie narzędziem do tego szczęścia na kilka najbliższych lat, jak się uda, w co mocno wierzę. Dlatego tym, co mają inny plan ma moje życie, mówię otwarcie i bez zahamowań: nie wiem ile dane będzie mi żyć z rakiem, ale nie zobaczycie tutaj jęczącej i leżącej mnie czekającej na śmierć. Nie zamierzam odpuszczać sobie, ale też nie zamierzam odpuszczać nikomu z Was. Zapracowałam na spokój i na kilka lat normalnego życia.
Dzisiaj jest niedziela. Godzina dziewiąta, a ja zastanawiam się, czy już wstać, czy jeszcze poleżeć. Moje stawy odpuściły i chyba tyko jeden w palcu daje o sobie znać. W przyszłym tygodniu mam spotkanie z moja panią technik medyczną. Mam nadzieję, że mnie uspokoi i da jakieś fajne tabsy. No i za półtora miesiąca dowiem się, czy wszystkie komórki rakowe zostały rozstrzelane. Jest dobrze, i jest nadzieja, że będzie bardzo dobrze. Wiewióra się oswaja, pilnuje stanu pająków w pokoju na poziomie zerowym i jest bardzo pozytywnym zwierzakiem. Maciek mówi, że pierwsze foki pojawiły się na naszej foczej plaży. A za dwa tygodnie zaczyna się rok szkolny i będzie 6 godzin bez żywego srebra naszego. Po cichu powiem hurrrraaaa! Chociaż kocham ją do szaleństwa, te sześć godzin się przydaje. Będę mogła zacząć spokojnie tworzyć. Już czas najwyższy na pracę.

Brak komentarzy: