5 czerwca 2015

Brązowa umiera....

Dwa dni pełne wrażeń.... Ufff. Moja burunduczka brązowa wczoraj nagle zaczęła dostawać ataków, prawie jak ataki padaczkowe. Nieźle nas przeraziła, bo wchodziła na rękę, zwijała się w kłębek po czym jej malutkie ciałko zaczynało podskakiwać jak w ataku padaczki. Po chwili normalniała i po chwili wszystko zaczynało się od początku. Przerzucanie sieci nie dało żadnych sensownych podpowiedzi i właściwie podejrzewałam, że to jaka ukryta choroba, bo przy białej mizernie od początku brązowa wyglądała. Właściwie postawiłam prawie krzyżyk na mojej burunduczce. Dostała zioła, wodę ziołową z witaminami i ziółka na wzdęcia, zaburzenia żołądkowe i mniejszą klatkę z czarną zasłonką, żeby się uspokoiła. No i liczyłam się z tym, że rano córka wejdzie po pracy i powie, że pozamiatane. A tu rano burunduczka obudziła się pozytywna, zadowolona i chętna do zabawy. Zupełnie inna, niż przez pierwszy tydzień u nas. Wróciła do klatki i jest wszystko w najlepszym porządku. A ja się uspokoiłam, chociaż nie na długo. Dominika zostawiła otwartą klatkę i nasze burunduki wyszły sobie na spacerek po mieszkaniu. Jedna zwiedzała okolice kuchni, druga ruszyła na salon. Zero strachu, obaw przed kotami. Po prostu paniska wyszły na wycieczkę krajoznawczą skoro im pozwolono. Jedna wróciła do klatki sama, a drugą tą dzień wcześniej bardzo chorą udało się dorwać dopiero po wskoczeniu do pojemnika na brudną bieliznę. Operatywna wyskoczyła z niego prosto do klatki i dopiero zobaczyła, że została przechytrzona. Także, na moje oko obie wiewióry zaaklimatyzowały się w klatce i w domu na tyle dobrze, że zaczynają rządzić. Brązowa sprawdziła miskę kotów, teren akwarium i kombinowała jak ruszyć na piętro ale jeszcze dałam radę i byłam szybsza. Obawiam się, że jak brązowa zdetronizuje białą to marny nasz los, bo z brązowej wychodzi twardy charakter wiewióry nieustępliwej.


Ja mam kolejny pakiet leków i wpis w aptece taki, że wystarczy zgłosić, że lek się kończy i apteka przygotuje następną porcję. Zwolnienie mam do listopada, co nie przeszkadza mi prowadzić moją firmę, tyle że moje składki zdrowotne zostały pomniejszone, dzięki czemu nie muszę naginać na siłę. Racjonalne myślenie w Anglii zaskakuje mnie na każdym kroku. W Polsce moja firma tego typu już by zbankrutowała i została bez szans pogrzebana, a ja musiałabym sobie radzić zbierając kasę pod biedronką na pakiet leków do przeżycia. No ale ja mam szczęście i sporo dobrych ludzi koło siebie i nie tylko. I samo się to jakoś tak układa, że jedno co mam na pewno to spokojny sen.
No i jeszcze jeden numer z dzisiaj. Zabukowałam bilety na lot do Polski, no i zabrałam się za ciąg dalszy, czyli zaklepanie przejazdu z Goleniowa do Kołobrzegu i tu zonk na ostro.... Po dwóch godzinach szukania jakiejkolwiek firmy państwowej, prywatnej, nie znalazłam nikogo kto odbiera ludzi z lotu po 21 godzinie..... Samolot ląduje po 22 i można do rana garować na lotnisku, bo żadna firma transportowa nie odbierze cię z lotniska. Tak, właśnie tak funkcjonuje wybrzeże zachodnie... zresztą nie tylko ono. Żeby nie było, to poradziłam sobie jak zawsze, ale nadal zbieram z wrażenia szczękę z podłogi po tym doświadczeniu. Jak usłyszę od posiadacza auta, że nie ma go za co utrzymać, to się roześmieję mu w nos. Słowo!  O tym jak sobie poradziłam napiszę za jakiś czas, kiedy dostanę zgodę na reklamę ;)) A dzisiaj .... szukałam kapelusza na upały i nie znalazłam, a 13 czerwca biorę udział z całą moją rodziną w biegu na rzecz chorych na raka na Old Cattonie, więc trzymajcie kciuki, żebym podciągnęła kondycję do biegu. Na razie to bardziej chodzenie niż bieganie i od ćwiczeń bolą mnie wszystkie mięśnie. Za kilka dni powinno wszystko przejść :) A ja pewnie znowu coś napiszę...

1 komentarz:

Grazyna pisze...

No to trzymam te kciuki !