20 kwietnia 2015

Radioterapia nr 3.

No i zaczynam ostatni etap. To już ostatnie dni, po których mam poczekać półtora miesiąca na ostateczne badania w celu wykluczenia komórek rakowych.
Więc dzisiaj od popołudnia już w szpitalu. Najpierw spotkanie z Katie, wyjaśnienie planu na najbliższe trzy dni. Później pobieranie krwi. Nie było łatwo, bo żyły są coraz bardziej pochowane i już tylko mistrzowie oddziałów dają radę pobrać mi krew. A ponieważ nie od razu dostaje się mistrza, to najpierw jest dziura po igle, a później właściwe pobranie krwi. Nie ma lekko, te objawy znikną dopiero po kilku miesiącach, a teraz muszę potraktować je jako niedogodność, z którą trzeba żyć.
Po krwi idziemy na oddział Cley Ward i czekamy chwilkę na pokój. Znowu dostałam pokój pojedynczy ze wszystkimi dogodnościami i łóżkiem wygodnym z pozycjonowaniem, tylko chorować ;)) Żartuję bo chorowanie ogólnie to żadna frajda, a chorowanie na raka, jaki on by nie był wcale przyjemne nie jest i tego się nie zapomina, chociaż czasem i z tego trzeba pożartować, żeby nie zwariować. No od samego zalegnięcia w poziomie mam: obiad.... to z serii przyjemności, chociaż mam problemy z jedzeniem. Poza jogurtami, mlekiem, zielonym zielskiem i owocami nic nie mogę w siebie wepchnąć. A jeszcze udaje mi się wcisnąć w siebie kanapkę z wędliną polską albo serem cheddar angielskim.... Normalnie prawie jak angielski piesek.... Najważniejsze że odpuszczają zapachy i niektóre smaki.
No ale już zjadłam z obiadu lody i mogłam ustawić sobie sprzęt do komunikacji ze światem a już mamy:
- ważenie, mierzenie, okartkowanie, czyli opaska na rękę i nogę, żeby mnie nie zgubili przypadkiem;
- następnie wypełnianie ankiet, bo do każdego treatmentu jest robiona ankieta i nie ma żadnego spisywania ze starej;
- wizyta anestezjologa i wyjaśnienie mi na czym będzie polegał jutrzejszy zabieg, do którego on mnie przygotowuje, więc kolejny wywiad, później zagrożenia które mogą mnie trafić, do tego moje pytania i zaczynam trząść kolanami uśmiechając się przy tym po angielsku.... To działa bo powoli się uspakajam;
- później studentka, przepytuje mnie z ostatnich dni bo dwa zabiegi w jeden dzień to się nie robi.... ale się robi ;))
- znowu pani doktor w zastępstwie pani chirurg i wywiad do jutrzejszego zabiegu i chyba dadzą mi spokój;
- a nie, jeszcze lewatywa i już będzie spokój;

A więc jutro od rana zawiozą mnie na zabieg podłączenia pompy z epiduralem, czyli dostanę zastrzyk w okolice kręgów lędźwiowych i wstawiam tam wąski podajnik,  a pompę zawieszą przy łóżku. To będzie dwa dni ze mną jeździło. Później dostanę maseczkę z usypiaczem, wtedy założą mi dozownik radioterapii do wnętrza i powiozą na obrazowanie do skanera. Skarpety na nogi i takie torby powietrzne, przeciw zakrzepowe dadzą wrażenie że mam nogi ale ich nie będę kontrolowała.
No i radioterapia właściwa po obrazowaniu i z powrotem na oddział. Tyle zapamiętałam...
Mam mówić jak mnie boli, bo może dojść do uszkodzenia nerwu przy silnych bólach. Tylko gdzie kończy się słaby ból, a zaczyna silny?

No dobra, tyle w temacie mojego raka, który już pewnie zwiał dawno bo kto normalny siedziałby i znosił takie jazdy? No ale do końca już ostatnia prosta i żebym mogła nie mieć sobie nic do zarzucenia w temacie leczenia to grzecznie wytrwam do ostatniego zabiegu. Nie powiem, że się nie boję bo boję się bardzo, ale bez tego strachu nie potrafiłabym zadawać pytań o wszystko co związane z moją kuracją, o czym nie należy zapominać dającą ok 90% szanse na pełne wyleczenie. Trudno nie skorzystać z takiej szansy i powiedzieć, będę wcinać olej konopny to mi pomoże, albo rozwalę sobie nogę, żeby przez dwa lata wciskać ciecierzycę w dziurę w nodze i wmawiać głowie, że to działa.... Sorry, zostawię to sobie na koniec, chociaż mam zupełnie inny plan...