8 kwietnia 2015

A ja leże sobie pod laptopem.... z pilotem.

Mam wrażenie jakbym siedziała okrakiem na centryfudze i zastanawiała się co mnie jeszcze spotka. Latami wypracowałam zdolność zajmowania myśli w stanach mało ciekawych. Przychodziło mi to już całkiem łatwo. Podzielność uwagi była właściwa, co prawda nie tak dobra jak u mojej córki, gdzie skarżące się nauczycielki na zbytnie przeszkadzanie mojego dzieciątka dostawały radę:
- To proszę ją złapać na braku skupienia i uświadomić skąd to się bierze, nawet ukarać jak trzeba - radziłam szczerze i słyszałam:
- A myśli pani, że nie próbowałam? Ona ma taką podzielność uwagi, że koloruje, rozmawia z kolega z lewej i prawej, a jak pytam o treść bajki która czytam, to powtarza mi ją słowo w słowo i co mam powiedzieć?
- Nie wiem.... 

Teraz jest jeszcze weselej, bo najmłodsza jako jedyne dziecko dwujęzyczne trafiło do grupy z rodowitymi dziećmi anglojęzycznymi, bo po pół roku, jej angielski nie odbiega od angielskiego tubylczego dziecka, a matematyka jest na poziomie ponadprzeciętnym. Do tego techniczna sprawność też ja wyróżnia spośród dzieci. A ja dodam od siebie, że poziom gadulstwa ma równie wysoki co bardzo mnie cieszy.
Przynajmniej jest komu opowiadać mi co się dzieje w całym domu, jak trzeba leżeć i nic nie robić. No to nic nie robię i gdyby nie komputer zawieszony tak, że pisze się całkiem fajnie i dzieciaki, które potrafią mnie postawić na nogi i odciąć od złych mocy to nie wiem jakbym dała radę. Ale to ma się ponoć za ileś tam skończyć. Teraz zaczynam wierzyć Katie, że ten stan będzie się utrzymywał do końca szpitala i mam nastawić się na nic nie robienie i pozytywne myślenie. No ale coś co mnie ostatnio zaintrygowało.
Idziemy z badań w szpitalu korytarzem, nie spiesząc się, bo czasu sporo, a szpital prawie pusty po Wielkiejnocy i jest mycie łóżek szpitalnej, sprawdzanie które idą do liftingu, drobnych napraw, więc tak sobie oglądamy ten sprzęt z górnej półki, o który tutaj dba się w państwowym szpitalu bardzo i rozmawiamy o tych różnicach angielsko polskich, a na przeciwko nas idzie dziewczyna, raczej kobieta z MPD (mózgowe porażenie dziecięce) i uśmiecha się radośnie do całego świata pod tańcowując sobie i uśmiechnęłyśmy się do niej, klasyczne Hello! Kilka osób też usłyszałam jak zachowuje się normalnie bez tych naszych narodowych rozczulań nad niepełnosprawnością, wytykania palcami czy zwykłego wgapiania się. Później zdałam sobie sprawę, że na chemioterapii pracowała pielęgniarka bez ręki i świetnie sobie radziła. Problemy z chodzeniem nie są tutaj żadną przeszkodą w pracy, a wózek inwalidzki nikomu nie przeszkadza. W Polsce już jest lepiej, ja pamiętam jeszcze czasy kiedy tworzono Szkolne Ośrodki Wychowawcze i przywożono dzieci niepełnosprawne, a zespół, który jeździł śladem szpitalnej listy urodzeń długo nie mógł po takich wyjazdach dojść do siebie. Osoba niepełnosprawna w rodzinie, to był wstyd chowany w najdziwniejszych miejscach. Na szczęście i u nas powoli zmienia się ta mentalność Dulskiej, ale do poziomu Anglii jeszcze nam bardzo daleko mentalnie.

Bez zmiany w sposobie myślenia o ludziach, osobach i tworzenia prawa które stanowi ciąg zależnościowy z przemyślanym systemem egzekwowania kar miarodajnych do winy nie ma co zaczynać którejkolwiek reformy,

2 komentarze:

GalaFilc pisze...

Gadulstwo i nieprzeciętność to wnuczka po babci ma :)
U nas zrobiło się całkiem ciepło - to trzeba za wiosenne porządki brać się ech :(

DARIA-ART pisze...

Witaj Jolu :))
Od wstępu mówię, że trzymam mocno kciuki i moc jest z Tobą!
A co do niepełnosprawności, to niewiele jest lepiej niż było w czasach słusznie minionych.
Dzieci dalej pokazują paluchami te inne, w pracy nie jest lepiej ( cyt.: jak taka chora to niech idzie na rentę ...), nawet wśród znajomych często widzę niezrozumienie. U nas nikomu się nie chce wiedzieć więcej na temat innych. Łatwiej ich zaszufladkować, przypiąć łatę, niż dowiedzieć się czegoś na temat ich choroby i starać się zrozumieć.
Ryba psuje się od "głowy", a u nas i głowy (zwłaszcza te tzw. ważniejsze) coś mało rozgarnięte w tym temacie.