15 grudnia 2014

Rejestracja w NHS, a NFZ.

Coraz więcej mam wersji roboczych, których nie jestem w stanie dokończyć. Odsuwam nosem na później i może trafię w odpowiednią porę, nastrój i siły.
Ale dzisiaj byłyśmy w szpitalu i ponieważ po raz kolejny zachwycił mnie system, więc opiszę co dokładnie tak mnie zachwyciło.
Ale od początku.... Telefonicznie dostałyśmy pytanie, czy możemy dzisiaj rano przyjechać na badanie? Czekamy, więc rzut oka w grafik i oczywiście, da się to przeformatować tak, żebym rano w poniedziałek była na badaniu. Out East level 3 at 9:40.
No to dzisiaj rano byłyśmy w wyznaczonym miejscu, ja gotowa a córka murem przy mnie i zapomnijcie narody, żeby mnie spuściła z oka.
Docieramy na recepcję windą po sensownych drogowskazach, po których nie sposób się zgubić. W domu często miałam ochotę przeciągnąć po szpitalnych znakach personel, który chodzi co prawda na pamięć, ale kazać iść po znakach, a jak znaku nie ma, to płaci szpital kary z prywatnych kieszeni odpowiedzialnych za niedociągnięcia, bo chyba nic więcej nie działa w naszych kraju.....

I teraz tak, docieramy do recepcji, gdzie dwie panie uwijają się, podając dokumenty. Jednak kto podchodzi zadać pytanie, to dostaje od razu odpowiedź, nie czeka. Tam nie zgłasza się tego, że już się pacjent pojawił, tak jak w Polsce. Gdzie z zasady nic z takiego zgłoszenia nie wynika, poza dowartościowaniem personelu szpitalnego. Oczywiście są miejsca gdzie wynika, ale znam szpitale, w których znaczy to tyle, że teraz pacjent musi odczekać swoje, żeby wizyta była uznana za ważną.

Tutaj do tego służy słupek zgłoszeniowy. Często gęsto jest on wielonarodowościowy i na wstępnie wybiera się flagę, a później odpowiada na kilka pytań, po których wyskakuje nasz adres, a potwierdzając go dajemy znać do systemu, że już jesteśmy gotowi na badanie/wizytę/konsultacje. Takie słupki są chyba we wszystkich miejscach NHS, gdzie pacjent się pojawia. Nie było w aucie gdzie robiono mi CT, ale tam kiedy tylko pojawia się osoba na badanie, ktoś z personelu wychodzi i udziela informacji, odsyła do poczekalni, do której przychodzi po pacjenta. Dziwny kraj.....

No i własnie tak rozwiązano bardzo sensownie taki drobiazg jak kolejki do lekarza, na badania i wszystkie badania. Tu nie usłyszałam, żeby lekarz/pielęgniarka/technik wspomnieli o kosztach badań, opłatach czy tym, co się pacjentowi należy. Tak znowu się zastanawiałam, dlaczego tak jest.

Co jakiś czas w angielskich mediach przetacza się temat kosztów leczenia i pierwszy tekst:
- .... będziemy szukali rozwiązania problemu turystyki medycznej, jednakże nie wchodzi w grę żadne obciążenie pracownika służby zdrowia sprawdzaniem prawa do leczenia pacjenta. Lekarz/pielęgniarka/technik to osoby leczące. Księgowość ich nie będzie interesować.

I tak przyszło mi do głowy, że my w naszym kraju przeszliśmy samych siebie w nabijaniu pacjenta w przysłowiową butelkę.
Przecież główny księgowy, księgowy czy nawet referent finansowy nie może być kasjerem, czyli osoba, która nalicza koszty, nie może pobierać/wypłacać pieniędzy.
Większość małych firm, żeby ominąć zatrudnianie kasjera, zmuszało pracowników do zakładania kont bankowych.
A w naszej służbie zdrowia?
Tu lekarz decyduje stawki, wprowadza często w błąd pacjenta, że to się nie należy na NFZ po czym pobiera opłaty z obu stron.... już nie wspomnę o tych pacjentach, którzy po dostaniu się do swoich kart chorobowych w NFZ dowiedzieli się, jak to ciężko po drodze chorowali......
No ale nie może być inaczej, skoro leczący, decyduje, co jest w którym cenniku, nie musi wystawiać rachunku, do tego wszystkiego jest swoim własnym kasjerem.
Większej patologii nie można sobie wyobrazić.

A lenistwo NFZ polega na tym, że systemu pacjentów z pełną bazą usług wykonanych nadal nie ma. A w swym lenistwie NFZ nadal bawi się w dystrybucję ilości usług, zamiast w rozliczanie usług wykonanych.
Mieliśmy już martwe dusze Alota, mamy przekręty lekarzy i NFZ-u, co jeszcze mają wytrzymać nasze składki, zanim wszystko pier...nie i nie dlatego, że społeczeństwo się starzeje, a miejsc pracy coraz mniej. Tylko zwyczajnie z powodu zbytniej korupcji, na którą pozwalają nasze kolejne rządy, które jak co jakiś czas wychodzi, same potrafią być nieziemsko nauczone wyciągać łapska po nasze wspólnie wypracowane dochody zgodnie z obowiązującym prawem, jednakże społecznie nieakceptowalnym brakiem ustaw.
A teraz idę poleżeć :)) Słowo, nie zdenerwowałam się, musiałam to napisać, żeby przy okazji tego leczenia, skoro już mam tego raka, to wyciągnęła z tego wszystkiego co tylko się i podzieliła się obserwacjami.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Jolu, ten felieton powinien być lekturą obowiązkową naszego ministerka zdrowia. Tak ministerka przez małe "m" ! I nfz też malutki, bo do pięt nie dorasta temu, który zajmuje się Tobą.
Nie jestem chyba jedyną osobą, która myśli, że utrudnianie leczenia Polaków, skąpstwo nfz i ministerstwa pozorowanego zdrowia to celowe działanie. Wszystko robi się po to, byśmy po 30 latach pracy umarli. Zostawimy składki zusowi, nie będziemy korzystać z niby darmowego leczenia i do tego damy na swoich zwłokach wielu osobom zarobić - zakładowi pogrzebowemu, kwiaciarni, organiście, duchownemu, właścicielowi poletka dla truposzy, no i właścicielowi jakiejś restauracji, gdzie żywi pójdą na stypę. Ot, i moje przemyślenia.

Babcia wielofunkcyjna pisze...

Żeby tylko, ja się cały czas zastanawiam jak to jest, że w cywilizowanych krajach jest jeden bank szpiku bo dawcy łatwiej się szuka kiedy wszyscy są w jednym wielkim worku. A u nas stron jak narąbał i na każdej można się przebadać, a dawcy szuka jak za króla świeczka, na fejsbuku.... To boli....