29 sierpnia 2018

Wakacja i po wakacjach.

Trochę zaniedbałam pisanie, ale tak to jest jak, są powody. Jakie powody? Po prostu życie. Gna przed siebie i trzeba się mocno trzymać, żeby nie wypaść z tej gondoli, bo na doganianie życia ani czasu, ani siły już nie takie. No dobra trochę bredzę. Więc już racjonalniej.
Po pierwsze jak są upały to nie chce się pisać, a upały powyżej 30 stopni Celsjusza na plusie były cały lipiec, a zaczęły się już w czerwcu. Po drugie ogród, bo jak są upały, to trzeba podlewać codziennie, po trzecie życie nadało nam takie tempo, że na pisanie został czas, kiedy powieki same spadają, a ja zasypiam przy włączonym świetle i budzę się o świcie zastanawiając się, czy już wstać, czy wreszcie się wyspać. No ale dzisiaj jest chwila w dzień. W domu jestem z Dominiką, reszta od świtu znikła do swoich spraw, więc ogarnęłam troszkę rzeczywistość i mogę streścić te ostatnie tygodnie. Właściwie niewiele nam wyszło z wakacji. Przejechaliśmy kawał wybrzeża i poznaliśmy kolejne plaże Morza Północnego, znaleźliśmy prawie przypadkiem rośliny, które tylko tutaj rosną i tylko tutaj są używane do potraw. Sama roślina nie powala smakiem na kolana, chociaż ponoć świetnie komponuje się w tutejszych tradycyjnych potrawach. Ale mnie zaintrygowała opowieść o ochronie tej rośliny. Tak klasycznie po angielsku. Mieszkańcy dwóch wiosek na terenie których roślina rośnie, mają prawo pozyskiwać ją dożywotnio, jednakże tylko oni i nikt więcej. Anglicy są po prostu bardzo racjonalni. Zakaz wzbudziłby sprzeciw, zgoda nadaje odpowiedzialność za roślinę na dwie wioski, w których oczywiście są puby, gdzie podają dania z tą rośliną. Proste? I co w tym pięknego, tak proste rozwiązania działają.





 W międzyczasie oczywiście sprawdzam kolejne techniki i całkiem fajnie się przy tym bawię.


W międzyczasie moje dziecię rodzone zmieniło pracę, był już czas najwyższy na wykonanie kolejnego kroku i jutro będzie ostatni dzień w starej firmie. Później wolny weekend i zaczyna kolejny etap samodoskonalenia. Ilość doświadczeń, wiedzy, umiejętności i papierków poświadczających kwalifikacje rośnie, co w prosty sposób przekłada się na stosunek do wiedzy i rozwoju najmłodszej w rodzinie. Tak to nieskomplikowanie działa. Mama inwestuje w siebie, córka ma autorytet i wzór do naśladowania. A ja.... zaczynam pod jutra edukację językową z angielskiego. Malwina namówiła mnie na regularną szkołę z nauką języka. Tak więc ten rok szkolny będę jeździła do Collage na angielski, jeszcze nie wiem ile razy w tygodniu, ale nauka ma być intensywna, a pomocników w nauce mam już przyzwoity zespół. Czekam już z niecierpliwością na nowy rok szkolny, bo ileż można się tak obijać ;-) Zwłaszcza że nawet wakacyjne prace domowe wykonane na 100%.