26 grudnia 2017

Przed Wigilią i po Wigilii.

Jutro Wigilia, a my mamy już właściwie prawie wszystko gotowe. Zostało zrobić jutro barszcz czerwony, usmażyć rybę i polukrować ciasta. Jeszcze trzeba sprytnie podrzucić prezenty pod choinkę i będziemy świętować. Ale dzisiaj było dużo pracy i teraz leżę sobie w łóżeczku z nogami podniesionymi nad nos i czekam aż pięty przestaną mnie boleć. Wstałam dosyć późno, bo chyba dzisiaj ostatnia, ale jak tylko chłopcy wzięli ostatnią listę zakupów i ruszyli w miasto, zabrałam się za farsze do pierogów, ciasto do pierogów pieczonych i gotowanych, śledzie, Malwina oprawiła rybę i zajęła się pieczenią. A ja zabrałam się za makowce. Do wieczora nasza lista zadań na dzisiaj i jutro skurczyła się do dwóch poważnych pozycji i kilku drobiazgów. Tym sposobem jutro pewnie zdążymy sobie poleniuchować przed Wigilijną kolacją, a może nawet ....
To będzie jutro a dzisiaj mija nam w bardzo dobrym humorze, nasz team jest na dobrej drodze i nic nie wskazuje, żeby następny rok miał być inny.






Wszystko powoli zmierza do normalności. Jeśli ktoś myśli, że życie na emigracji to bułka z masłem, to proponuję wyjechać z domu z walizką 300 km dalej i spróbowania zacząć wszystko od nowa w nowym miejscu i bez przyjaciół. Ciekawe ile czasu zajmie mu dochodzenie do miejsca gdzie życie staje się normalnie przyjemne. Zwłaszcza kiedy taką podróż zaczyna się z dzieckiem i nierozgarniętym partnerem/partnerką.
My już jesteśmy w dość stabilnym miejscu, gdzie życie staje się przyjemne i pozbawione tych elementarnych trosk, które tak wkurzają, kiedy są, a tak szybko się o nich zapomina, kiedy znikają. Najważniejsze w tym wszystkim jest to najmłodsze w rodzinie. Bo to ona będzie to miejsce na ziemi traktowała jak swoje miejsce. To tutaj ma koleżanki, tutaj zna wszystkich sąsiadów, tutaj czuje się u siebie i wśród swoich. Chociaż i my wrośliśmy w ten świat i czujemy się tutaj bardzo dobrze. Tak wiele nam się tutaj podoba, a tak mało chcielibyśmy zmienić.