11 grudnia 2017

Kolejny dzień...

Kolejny dzień z tych bardzo aktywnych... Zaczął się koło 6 rano, kiedy obudziłam się i usłyszałam wstającą do pracy córkę. Jak przez mgłę słyszałam ruszający spod domu samochód i już już powieki z powrotem opadły jak drzwi otworzyły się i usłyszałam cichutkie:
- Babciu ja mogę tutaj spać? Nie chcę sama bo się boję. - No i nie czekając na odpowiedź, moja wnuczka wkleiła się w poduszkę obok i zasnęła jak tylko dzieci potrafią, czyli natychmiast... Poprawiłam kołdrę na tym małym człowieczku i sięgnęłam po tableta. Kilka stron książki powinno mnie uśpić jeszcze.
Po ósmej wnuczka poszła się ubrać i z dziadkiem pomaszerowała do szkoły. A ja zawinęłam się w kołderkę i ... nie ma lekko, trzeba wstać, bo po 10-tej będzie Liz i nasze pogaduchy ćwiczące angielski. Zostało kilka minut, które wykorzystałam na przygotowanie produktów na serniko-biszkopt. Później pogaduchy o dzieciach, o naszym tak spokojnym życiu, że Liz wczoraj utknęła w korku na dobrych kilka godzin, a ja po takim lajtowym dniu padłam na nos i zasnęłam jak cegła.... Ale cała wymiana informacji to pełna radość.
Dzisiaj dotarła foliarka i od razu poszła do roboty, bo po ostatnim wędzeniu otwarcie drzwi lodówki to trauma wędzarnicza. Wędzenie jest jak najbardziej fajne, ale wszystko pachnie intensywnie dymem więc wynieśliśmy uwędzone do lodówki w garażu, ale pomysł nie był najlepszy, bo bieganie do tej lodówki po każdy kawałek wędzonki jest dość problemowy w dobie angielskiej zimy z opadami angielskiej wersji śniegu. Wymyśliłam więc, że zafoliuję ryby, a skończyło się na foliowaniu wszystkiego, co wpadło w ręce. Tym sposobem w lodówce mamy znowu neutralny zapach lodu i porządek.