No i zachorowała mi Liz, dopadł ją wirus i trzyma mocno, więc zostało nam chatowanie i czekanie na lepszy klimat do nauki. Co prawda mam mnóstwo pracy w domu i w temacie rękodzieła zaległości zaczynają się piętrzyć, ale priorytety są moje i tylko one mnie interesują na dzisiaj.
A priorytet nr jeden to moja rodzina. Córka i wnuczka na pierwszym miejscu, bo jakby na to nie patrzeć, to jak moim dziewczyną będzie dobrze, to nam staruszkom przy dziewczynach też będzie dobrze. Zresztą mijające cztery lata na wyspie, to dobry dowód, że moja teoria się sprawdza w 100%.
Dzisiaj rano odprowadzam moją wnuczkę do szkoły. No i dzień zaczyna się z wyjściem mamy do pracy. Otwierają się drzwi i moją wnuczka ze swoim nowym przyjacielem z gry pakują się do mnie do łóżka:
- Babciu, śpij, śpij. Mamie już pomachałam i nie chcę być sama.
No to tablet w dłoń, przegląd prasówki z Polski. Jest źle, żeby nie powiedzieć bardzo źle. Przez chwilę nawet przebiega mi taka myśl przez głowę, że należałoby wrócić i coś mądrego zrobić. Po chwili rozum bierze górę, robi rachunek i wychodzi, że starczy tej pary w gwizdek, czas na normalność i radość z bycia z rodziną, którą udało się stworzyć.
7:40 wstaję i doprowadzam się do stanu wyjścia z domu. Ostatecznie moja wnuczka zasługuje na najlepszą babcię na świecie i taką staram się być, na ile to możliwe. 8:05 wnuczka podnosi się z łóżka i zaczyna się szykowanie do szkoły. Ubranko z grzejnika, żeby było ciepełko i uśmiech od rana na buzi zagościł. Koński ogon jak u Pony na życzenie. Mundurek, tornister i mamy swoje 15 minut na gadanie i prasówkę miejscową. Po drodze kilka słówek, które moja wnuczka sprawdza, czy babcia już wymawia jak należy, bo akcenty są ważne babciu.
I możemy już iść do szkoły. Znaczy wnuczka idzie do szkoły, a ja ją odprowadzam do wyznaczonego miejsca na boisku szkolnym.
- Babciu teraz daj buziaka i stój tutaj aż zniknę za rogiem. Masz mi machać, żebym miała dobry dzień w szkole.
Życzenie spełnione i do 15:15 mam 'czas wolny'. Czyli spróbuję doprowadzić do stanu czystość frytkownicę, bo wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Obiad jest, więc nie muszę wiele robić, ale z tego niewiele robi się mała górka.
A priorytet nr jeden to moja rodzina. Córka i wnuczka na pierwszym miejscu, bo jakby na to nie patrzeć, to jak moim dziewczyną będzie dobrze, to nam staruszkom przy dziewczynach też będzie dobrze. Zresztą mijające cztery lata na wyspie, to dobry dowód, że moja teoria się sprawdza w 100%.
Dzisiaj rano odprowadzam moją wnuczkę do szkoły. No i dzień zaczyna się z wyjściem mamy do pracy. Otwierają się drzwi i moją wnuczka ze swoim nowym przyjacielem z gry pakują się do mnie do łóżka:
- Babciu, śpij, śpij. Mamie już pomachałam i nie chcę być sama.
No to tablet w dłoń, przegląd prasówki z Polski. Jest źle, żeby nie powiedzieć bardzo źle. Przez chwilę nawet przebiega mi taka myśl przez głowę, że należałoby wrócić i coś mądrego zrobić. Po chwili rozum bierze górę, robi rachunek i wychodzi, że starczy tej pary w gwizdek, czas na normalność i radość z bycia z rodziną, którą udało się stworzyć.
I możemy już iść do szkoły. Znaczy wnuczka idzie do szkoły, a ja ją odprowadzam do wyznaczonego miejsca na boisku szkolnym.
- Babciu teraz daj buziaka i stój tutaj aż zniknę za rogiem. Masz mi machać, żebym miała dobry dzień w szkole.
Życzenie spełnione i do 15:15 mam 'czas wolny'. Czyli spróbuję doprowadzić do stanu czystość frytkownicę, bo wygląda jak obraz nędzy i rozpaczy. Obiad jest, więc nie muszę wiele robić, ale z tego niewiele robi się mała górka.