28 września 2017

Wracamy do codzienności.

Od powrotu do domu brakuje mi czasu na lenistwo, które w moim przypadku jest bardzo istotnym elementem normalności w życiu. Najpierw dopadła mnie grypa, którą moja córka swoim sposobem zabiła w zarodku. A ja się grzecznie tym razem podporządkowałam. Bo tak to jest, jak stare przyzwyczajenia ścierają się z nową szkołą. No ale zaakceptowałam medykamenty i faktycznie pomogły. Antybiotyki przy grypie to najgłupszy pomysł jaki można wymyślić. Antybiotyk pomaga przy wszelkich powikłaniach pogrypowych, ale na pewno szkodzi na samą grypę i to warto mieć na uwadze.
No ale grypa to temat ogórkowy co roku od września, więc pewnie jeszcze będę o niej wspominać. Na dzisiaj nieistotna, więc idziemy dalej. Po powrocie trzeba było przygotować opakowanie do pakietu ze zdjęciami, wpadło zamówienie na kartki, na chlebki, na album, na .... kilka drobiazgów. Malwina w tym czasie miała trochę więcej pracy, zresztą nie tylko ona, więc tym samym dom stanął na mojej głowie. A że nie potrafię sobie odpuszczać, to wszystko musiało być ogarnięte. W międzyczasie wpadli nasi dobrzy znajomi i zaproponowali wspólny wypad na kręgle w większej grupie. Zresztą bardzo dobrze nam zrobiło oderwanie się od codziennych obowiązków i kilka godzin na kręgielni. I tak właściwie od zadania, do zadania upływa mi dzień za dniem. Np dzisiaj wstałam z dziewczynami rano, a kiedy najmłodsza trafiła do szkoły zabrałam się za mojego homework'a, bo o 10-tej przyszła Lisa i nie ma zmiłuj się, angielski jest najważniejszy ostatnio. Więc godzina z okładem lekcji i decyzja o zagęszczeniu rozmów, bo w angielskim trzeba się zakochać, a później już będzie z górki.
Ledwie lekcja się skończyła a już Malwina proponuje wypad do lasu, żeby sprawdzić, jak mają się nasze grzyby. I znowu dwie godziny po lesie i powrót do domku. Ja do szykowania obiadu, Malwina po najmłodszą do szkoły, Jurek z pomocą Maćka przestawili kajak z garażu do ogrodu. Obiad i kawa a później pieczenie chlebka domowego na jutro, zaprawianie grzybków, smażenie jabłek do jutrzejszej szarlotki i przygotowanie pakietu nowych mp3 do nauki angielskiego na słuchawki. Już minęła 21 i leżę sobie w moim wygodnym łóżeczku z podniesionym podgłówkiem, włączonym odcinkiem NCIS po angielsku w telewizorze, a ja podsumowuję ten dzień wpisem na blogu. Więc chyba nie należę do zanudzonych na śmierć babć, które zastanawiają się na kogo dzisiaj się obrazić, albo który program w telewizorze dzisiaj obejrzeć. U mnie każdy dzień to jakieś wyzwanie. jedyne czego mi brakuje to czasu na wszystkie pomysły, które mam do zrealizowania. Z czego się cieszę?
Oj powodów do radości mam wiele. Np dzisiaj Dominika usłyszała że jest bardzo zdolna, bo mówi po angielsku jak rodowita angielka, a skoro zna jeszcze polski to bardzo pięknie. Moja córka zaplanowała jutrzejszy dzień z moim i ojca udziałem, czyli jedziemy do mojego ulubionego lasu, żeby zobaczyć czy pokazały się tam grzyby, zwłaszcza moje kanie.... Później do TheRange, później dom i tu wolna amerykanka, czyli ja mam wolne od kuchni, tata umówiony z Jonathan'em a ja sobie po odpoczywam ze słuchawkami na uszach, bo jak znam życie, aż tak dobrze nie będzie, żebym po południu dała radę upiec szarlotkę, chociaż może wcisnę ją gdzieś między słuchawki, a kanapę. Chciałabym mieć jednak trochę lepszą kondycję....


Brak komentarzy: