9 grudnia 2016

Taki aktywny tydzień.

Drugi tydzień wypełniony pracą po brzegi, a do tego mój laptop odmówił posłuszeństwa. I nie byłoby źle gdybym kilka dni temu Dominice nie oddała swojego tabletu, ale że przyszło różowe etui, a ona kipiała radością i szczęściem to po prostu przyspieszyłam ten jeden obiecany prezent i dostała tablecik. Mój ogarnia nadal jej gry, a nowy jeszcze nie dotarł... Tak więc do środy co najmniej jestem bez sensownego urządzenia do pisania. To na czym piszę pamięta jeszcze czasy prehistoryczne, co ma swoje dobre strony, bo notatka nie musi być długa ;)
Notatka nawet nie musi mieć zdjęć. Notatka nawet nie musi mieć treści, chociaż odrobinę treści się przydaje, chociaż czy to takie ważne? Ważne, że pisanie na tym urządzeniu graniczy z masochistycznym umiłowaniem utrudnień wszelkiego rodzaju.... no ale dobra. Trzy zdania i jutro będzie już normalnie.
A dzisiaj, jak przez ostatni tydzień życie pędziło na łeb, na szyję do przodu i zastanawiam się kiedy siądziemy sobie leniwie i zaczniemy delektować się ciszą, spokojem i brakiem zajęć. Oby jak najdłużej było tak aktywnie i twórczo :)

Nie dałam rady pisać, więc mam już kundelka w wersji wygodniejszej a na dniach odzyskam laptopa. Teraz wygodniej.
No to zaczęłam pisać w poniedziałek a mamy piątek... Dzisiaj kolejny dzień pełen działania. Ale opiszę go żeby został ślad, jak ostatnimi czasy wygląda mój dzień. Pobudka o 7 rano. Do pokoju wpada Dominika:
- Babciu, zobacz, wypadł..... A ja chciałam, żeby wypadł w szkole... - przytulam tego mojego kochanego malucha, bo strata zęba i to jedynki to poważna sprawa.
-  Wiesz co, wskakuj do łóżeczka, a zęba pod poduszkę dla Wróżki Zębuszki, chociaż pewnie dopiero wieczorem go zabierze.... - zauważam, myśląc intensywnie czy mam jakieś drobniaki w portfelu.
- Babciu wyłącz laptopa i śpij, bo wróżka nie przyjdzie. - No i mam godzinę w plecy, ani wstać, ani spać... Dotrwałam do ósmej i dobra strona tej porannej pobudki jest taka, że wstawanie i ubieranie przebiega sprawnie i bez dyskusji. Śniadanie, odstawiam wnuczkę do szkoły. Żegnamy się cieplutko życząc sobie dobrego dnia i teraz mam 6 godzin dla siebie. W domu cisza jak makiem zasiał. Tylko koty czekają na swoje miski. Ogarniam kuchnię, otwieram lodówkę i .... może jednak zrobię obiad i nie będę tego zostawiała na później. Ładny kawałek wołowiny, warzyw, da się z tego wykręcić dobry obiadek.
Dzisiaj wersja amerykańska. Polecam ten przepis bo wart zachodu:


Do tego surówka z ogórka i cebuli, zmacerowana dresingiem z miodu, octu winnego z oliwą doprawiona solą i pieprzem. Dobrze oczywiście schłodzona. 
A w międzyczasie zrobiłam dwie kolejne bombki (dosychają przed zamknięciem) torebkę na wymiankę z grupy scraptubowej (najlepszej grupy w sieci do nauki scrapbookingu i nie tylko). Torebka skończona, czeka na wypełnienie wnętrza. Kartkę będę robiła jutro...
A o trzeciej dzisiaj wracają po kolei wszyscy do domu i wspólny obiad, kawa, pogadanie i wszyscy rozbiegli się do swoich spraw. Tata składał laptopa i dal radę, córka obrobiła zdjęcia z sesji około świątecznej. Jutro ostatnie osoby dostaną swoje zdjęcia. A ja usiadłam do wycinania skrapków i zastanawiania się co jeszcze mogę wysłać dziewczynie, która skrapuje, a ja o niej niewiele wiem. Chociaż.... no dobra zapuszczę żurawia i spróbuję czegoś więcej się dowiedzieć. Może wtedy będzie trochę łatwiej.
 A poza tym mamy już ubraną choinkę. Nie mogłyśmy się z córką oprzeć nastrojowi świąt i drogą macania przez siatkę, córka wybrała choinkę. Mogliśmy co prawda w sklepie otwierać te choinki, ale nie było nikogo, kto nam mógłby zapakować wybraną spowrotem w siatkę. A efekt oceńcie sami...




Brak komentarzy: