Niby już żołądek się uspokoił i nie robi gwałtownych i nieprzewidywalnych rewolucji, ale została nadwrażliwość na zapachy psa tropiącego. Obrzydliwie dokuczliwy stan, bo żaden z zapachów nie jest pozytywny w takim stężeniu jakie odbiera mój biedny nos.... Co najgorsze nawet zapach kwiatów zamienia się w coś plastikowo-chemicznego i daje tak ostro popalić, a do tego trudno znaleźć właściwe źródło tego smrodu/zapachu.... Śpię przy otwartym oknie, pilnując żeby nie trafiło mnie jakieś zapalenie płuc, czy inne świństwo, ale śpię i przynajmniej się wysypiam :)
A ja nadal odpoczywam i analizuję słowo rodzina w różnych konstelacjach. Szkoda, że rodzinna praktyka nijak się ma do teoretyzowania niektórych wybitnie zdolnych od ocen innych, a braku lustra we własnym temacie. No ale jak to mówią, u innych drobina piasku urasta do wielkości głazu, a u siebie trudno zobaczyć belki i czarne plamy. Religia faktycznie ułatwia, trzy razy stukniecie w konfesjonał myje sumienie i pozwala grzeszyć dalej....
Life is brutal, i tyle w tym temacie :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz