27 grudnia 2014

Rak czy krab a i tak muszę czekać.

Kolejny dzień mija bez żadnych badań, niby normalnie w angielskim flegmatycznym tempie. Już nawet nie mówię, że  po 2 styczniu wreszcie zacznie się terapia. Dwa razy już jechałam przekonana, że usłyszę, zaczynamy od następnego tygodnia i wchodzi rutyna chemiczna. Proszę nastawić się na to i na to.... A dowiadywałam się, że jeszcze trzeba zrobić takie badanie i określić czy na to przerzut, czy nie, bo to bardzo ważne zanim rozpocznie się dobrze dopasowana terapia. Mam w głowie niezły mętlik. W Polsce pewnie już bym była w trakcie chemii, a może nie.... Nie wiem i nawet nie do końca wiem, czy chcę wiedzieć.

Dzisiaj od rana dzwonił mój brat. Wreszcie dotarło do niego, że rak to nie grypa, że moja córka potrzebuje wsparcia, a nasza mama wyparła mojego raka ze swojej rzeczywistości. Może to i lepiej, bo jej z tym łatwiej, a ja też nie potrafiłabym poradzić sobie z jej lamentami i proszeniem, żebym nie umierała. Jakbym przynajmniej chciała popełnić samobójstwo, a nie stawała do walki z tym nieproszonym gościem. Rozmowa była normalna, z rakiem w tle, ale bardziej o zielonych herbatach z Azji bo tam będzie w najbliższym czasie. Jestem na etapie czytania książki Antyrak dr Davida Servan-Schreibera i przeformatowuję trochę swoje jadłospisy, robiąc listę zakupową pod kątem rakowych diet. Będzie cukier brzozowy, zielona herbata i bataty, bo tego tu pod dostatkiem. Teraz jeszcze bakłażany, papryka i pomidory. No i oczywiście pełne skupienie na tych skrajnych, co żyją mimo statystyki długo.

Tu przypomniało mi się spotkanie z moim promotorem profesorem Ryszardem Stachowskim, który mówił, że jak chcę coś badać to nie ogół, bo tam już wszystko przebadano, tylko grupę statystycznego błędu, bo tam jest sporo ciekawych tematów do opisania. No i czytając Antyraka własnie o tym pomyślałam, że moje myśli pójdą w kierunku tych, którzy go okiełznali i trzymają w dobrze zamkniętej klatce, bez strachu, że wylezie, bo są podwójne czy potrójne zabezpieczenia.
No i czas zacząć budować grupę wsparcia. Nie będzie mi łatwo, bo mój angielski ma dopiero rok i trzeba go dalej ogarniać, ale zakładam że wyjdę z raka razem z dobrym angielskim i możliwościami zrobienia czegoś dobrego jeszcze.

Zauważyłam też, że z tym moim strachem rakowym łatwiej znajduję angielskie słowa i co szokujące oni mnie rozumieją. Córka mówi, że robię postępy, a ja nadal mam problem odrobić porządnie lekcję od początku do końca. Ale słowo, że się staram.... Ostatni mój pomysł to polskie filmy z angielskimi napisami na chemioterapię. Najwyżej mi każą zostawić laptopa za drzwiami, ale może ....

2 komentarze:

Jarek pisze...

Czekam na kolejne wpisy . . .pozdrawiam i jak zawsze trzymam kciuki. Przy okazji składam koleżance wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. Trzeba wierzyć iż będzie lepszy niż ten poprzedni. Pozdrawiam.

Babcia wielofunkcyjna pisze...

Dziękuję, wiara jest, chociaż taka lekko podcięta bacikiem w kolanach ;)