28 października 2014

MRI

Siłą rozpędu staram się uzupełnić wpisy przed czwartkiem, bo trudno powiedzieć czy będę w stanie pisać po czwartkowym spotkaniu.
To tak jak z oceną przestępstw obozowych. Szacunek, zachwyt, podziw nad Maksymilianem Kolbe czy Januszem Korczakiem jest oczywiście bez problemu zrozumiały. Ale osąd tych, którzy dla ratowania kogoś bliskiego zeszli nisko, właściwie na dno człowieczeństwa .... nie wiem, ale nie potrafię sobie wyobrazić siebie w takich warunkach obozowych i chyba dlatego nie jestem w stanie osądzić tych zachowań. Nie czuję się do tego po prostu uprawniona.
Tak samo nie mam pojęcia jak zachowam się w obliczu diagnozy. Nie chcę skupiać się nad tym jaka ta diagnoza będzie. Czy jest bardzo źle, źle czy znośnie.... Nie chcę jeszcze te dwa dni o tym myśleć. Odsuwam nosem to wszystko od siebie i próbuję żyć normalnie. Czasem wychodzi i tylko to jest ważne.

No ale miało być o MRI. Dlaczego to piszę? Chyba dlatego, że kilka razy leżałam w szpitalu w Polsce, mam za sobą kilka operacji i wiem jak wygląda całkiem niezła służba zdrowia. Ale tutaj jestem po prostu oszołomiona tym, że pomimo iż lekarze może nie są tak świetnie przygotowani zawodowo, (tu nadal nasi lekarze mają wysokie notowania zawodowe) to sposób opiekowania się chorym jest po prostu bajkowy i mogłabym go życzyć każdemu pacjentowi, przynajmniej na tym etapie choroby....

No dobrze, dostałam pocztą zaproszenie na badanie MRI. W treści jest żeby koło 1,5 galona czyli nie całego litra płynu wypić przed badaniem. Czas, miejsce i opis w liście opisany dokładnie jak również budynek szpitala bo kompleks szpitalny jest spory. To akademicki szpital na 800 łóżek i oczywiście nie jedyny w mieście, ale na pewno największy.
Przyjeżdżamy tak jak proszą 40 minut przed czasem. Pojawia się osoba w swobodnym kitelku i sprawdza czy ja, to ja. Czy wypiłam tyle ile trzeba bo jeśli nie to zaraz przyniesiona mi zostanie tacka z dzbankiem wody i kubeczek. Wypiłam dobre 30 minut temu więc zastanawiam się ile czasu będę czekała. Przychodzi kolejna pani i zabiera nas do kolejnej poczekalni gdzie dostaję koszulkę wiązaną na plecach i koszyk na moje rzeczy i czas na przebranie w przebieralni. Wszystko odbywa się spokojnie, bez pośpiechu, pani czeka aż będzie mogła przeprowadzić wywiad o implantach, śrubach, postrzałach, metalach w ciele czy opiłkach w oczach. Wywiad to 25 punktów które przyszły z listem do domu, ale pomimo, ze mam go wypełnionego to musi być rozmowa i upewnienie się w niektórych punktach.
Idziemy do maszyny, pani wyjaśnia co i jak, dostaję na uszy słuchawki z radiem, gruszkę w rękę jakby coś się działo i już mogę zacząć się relaksować w tubie w którą wjeżdżam nogami do przodu ;)

Badanie trwa koło 25 minut i jedyna jego uciążliwość to trzaski które mimo radia docierają zgłuszone do uszu.
Po badaniu jestem odprowadzona do szatni i dopiero tutaj zostaję sama. Koszulka wędruje do kosza z koszulkami, koszyk złożony czeka na kolejną osobę.
W poczekalni kolejne osoby czekają na skan MRI. Skanerów jest kilka, pracują cały czas od rana do godziny 20tej, również w weekendy. Nikt nie oszczędza na badaniach bo skaner MRI czy tomograf mają być wykorzystane w pełni dla dobra pacjentów.
Dlatego chyba przy zaproszeniu na tomograf dostałam powtórne zaproszenie na MRI. Pani uprzedziła, że to badanie będzie krótsze bo to tylko 2 zdjęcia. Trwało 10 minut i mogłam od razu przejść na tomograf.
W Polsce, żeby się leczyć jak to mówią trzeba mieć końskie zdrowie.... Tak chciałabym takiego traktowania pacjenta w naszym kraju.... może kiedyś.... Na razie nawet zwiastunów nie potrafię przy moim optymizmie dostrzec.

Brak komentarzy: