9 maja 2017

Kolejne tym razem pół roku.

I mam pól roku spokoju, niemyślenia o raku i wszystkim co z nim związane. Wystarczy jak będę dbała o siebie, odpuściła intensywne forsowanie i oczywiście mam żyć bez nerwów i stresów. To akurat zaczyna mi już znośnie wychodzić, bo żyć bardzo chcę i ze swej strony robię wszystko co się da, żeby to życie zachować w dobrej kondycji jak długo się da. Ale opiszę wizytę kontrolną po dwóch latach od zakończenia terapii radio i chemio. Zajechałyśmy do szpitala jak zawsze koło 20 minut przed czasem. Miejsce parkingowe było lekkim problemem, bo to jeszcze czas pracy szpitala, a już zaczyna się czas odwiedzin na oddziałach. Tutaj odwiedziny chorych na oddziale to rutyna rodzinna i z moich obserwacji mogę tylko powiedzieć, że cały personel szpitalny traktuje te wizyty z pełną akceptacją, bo każdy wie, że pacjent o którego dbają bliscy zdrowieje dużo szybciej od tego samotnego, przy którym tutaj zawsze posiedzi ktoś z personelu, żeby nie był sam. Przynajmniej w tym szpitalu w którym leżałam właśnie tak to się odbywa, a jest to szpital państwowy, ale akademicki z uczelnią po sąsiedzku. No ale dotarłyśmy na recepcję, zameldowałam się ze swoim listem zapraszającym na wizytę i dotarłyśmy już do nowego skrzydła onkologii, gdzie atmosfera jest już dużo spokojniejsza, bo tu wszystko działa już jak w szwajcarskim zegarku. Weszłam do toalety, a kiedy wyszłam pod drzwiami stała pielęgniarka z uśmiechem od ucha do ucha i moja córka, bo doktor już na nas czeka i skoro jesteśmy to przyjmie od razu.
Rutynowe pytania, pytanie standard: czy coś mnie niepokoi, czy coś było inaczej jak zawsze, czy o coś chcę zapytać? Badanie, omówienie CT i żegnam się z lekarzem na pół roku teraz a w ręku trzymam kartkę na podstawie, której w recepcji dostanę zaproszenie na wizytę za pół roku z godziną przyjęcia i po trzech latach częstych wizyt w szpitalu muszę powiedzieć, że to działa bez zarzutu. Nie ma odwołanych wizyt, bo lekarzowi coś wypadło, nie ma spóźnień z tymi planowanymi wizytami. Spóźnienia są pod gabinetem ogólnym, gdzie trudno przewidzieć, z czym pacjent przychodzi pierwszy raz, ale nie tutaj.
No i wyszłyśmy ze szpitala po 22 minutach od wejścia!!! Nasz kolejny rekord, a mnie jakby ktoś naładował pozytywną energią, stres się rozpłynął i znikł w oparach przeszłości. Do auta i do domu!!!
Po drodze zrobiłyśmy zakupy, a w domu opiłyśmy sukces zdrowia cydrem angielskim najlepszym jaki był w całym sklepie :) Bo to już dwa lata, a w tym roku CT było czyściutkie, jak u zdrowego. Więc mogę uważać się za zdrową aż do października, kiedy to pewnie znowu dopadnie mnie stres, a każde ukłucie pod żebrem będzie przyprawiać o durne lęki. Ale dzisiaj jest cudnie i z tej okazji pojechaliśmy do centrum ogrodniczego poza Norwich i wróciliśmy do domu z autem pełnym roślinek i ogrodniczych zdobyczy. W tym roku dokupiliśmy do ogrodu rododendron różowy, karczochy, asparagus, mnóstwo kwiatów od pelargonii, przez lewkonie, astry, no i moja córka pokazała mi fikusa ogrodowego, którym kiedyś zachwycałam się w jej pracy w Walii. Po prostu pierwszy raz widziałam tak wielkiego fikusa i do tego z tak pięknymi białymi kwiatami. No i teraz mamy własnego, co prawda ma dopiero kilka gałęzi i raptem metr wzrostu, ale wierzę, że da radę i pokaże na co go stać.



2 komentarze:

Chaziajka pisze...

SUPER! SUPER! Też wznoszę toast za Twoje zdrówko - zdrowym sokiem porzeczkowym :)
No i zazdraszczam Tobie Kochana tych wszystkich roślinek. U nas zimnica, więc pocieszam się, że nawet gdybym nie była w szpitalu, to i tak nie ruszyłabym do ogrodu. Ale czekam na zdjęcia Twoich wsadzonych do ziemi.

Babcia wielofunkcyjna pisze...

Sok porzeczki jest idealny na toasty, a że byłam u Ciebie na blogu to wiem że jest nadzieja i dobre wieści z frontu więc bardzo mocno naciskam kciuki i czekam na radio. Nie boli, nie gryzie, trochę ścina z nóg po tygodniu, ale z guzami robi porządek, więc dla nas to ważne. Najtrudniej utrzymać pozycję na trupa przez 15 minut, ale dasz radę, bo mamy wprawę w tym temacie. Najważniejsze że jesteś i dajemy radę moje serduszko <3