Zaniedbałam tego bloga strasznie, ale co zrobić, kiedy życie wykręca człowiekowi więcej numerów niż ten człowiek chciałby znieść. Taka karma, a mnie ta karma kiedyś chwyciła i puścić nie chce, więc co jakiś czas z nią się mierzę na rece i tak w remisie żyjemy dalej.
Co mnie tu dziś znowu przywiało? Chyba fakt, że zostałam wywalona z własnej kuchni siłą i ... demolują mi kuchnię... Właściwie to jakiś czas temu sama sobie demolkę wymyśliłam bo ta moja kuchnia ma wieki a może jeszcze więcej lat i trafiła na mój niewłaściwy humor który objawił się hasłem:
CHCĘ MIEĆ NOWĄ KUCHNIĘ!
Tak twórczych haseł dawno nie wymyślałam, więc zobaczyłam najpierw niedowierzanie w oczach mojego ślubnego, które po jakimś czasie zamieniło się w dwa znaki zapytania zamiast źrenic, więc powtórzyłam już pewniej: TAK, CHCĘ MIEĆ NOWĄ KUCHNIĘ!.
No i usłyszałam:
- Weź kartę i jedz sobie kupić. - To były te niewłaściwe słowa, których żaden facet nie powinien wypowiadać głośno bo nie dość że karta zostanie wyssana do ostatniej złotówki to i tak on sam będzie urobiony po pachy za takie zbagatelizowanie kobiecych potrzeb. Mając jednak wszystkie puzzle w rękach poszłam po szkicownik i pakiet ołówków i powstał mój osobisty projekt kuchni, który zamiast wiadomości przedstawiłam mojemu ślubnemu.
Musiał mu się spodobać, bo myślał nad nim długo w nocy.
Dziś zadzwonił z pytaniem czy ja tak na poważnie z tymi gips kartonami i oświetleniem bo on w Castoramie i tak się zastanawia czy nie lepiej poczekać z tym remontem do wiosny.
- Wolę nie, ale jak wytrzymasz na stołówkowych obiadkach do wiosny to ja się zgadzam z Tobą jak zawsze. - na co usłyszałam, że weźmie jedną płytę dodatkowo, bo zapewne będę chciała jeszcze jakąś półkę, której nie narysowałam.
A tak nawiasem mówiąc, to skąd on mnie tak dobrze zna?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz