I'm

Kim jestem.... Już tyle razy w sieci pisałam...

Jestem zwykłą kobietą po 50-ce, a dokładnie  w tym roku skończyłam równe 55 lat. Urodziłam się w Toruniu i to miasto traktuję jako swoje korzenie najcenniejsze. Później wędrowałam z rodzicami po kraju przez Gliwice, Gniezno, Wrześnię, Łódź, Wrocław, Gubin i jeszcze kilka miast z których najżywsze w pamięci pozostanie Września i z moich własnych wędrówek Kołobrzeg. Po drodze grzecznie kończyłam szkoły, wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, śliczna i mądrą acz trochę niepokorną chwilami córkę. Wychowywałam ją przeważnie sama, bo mąż był na wiecznych dojazdach, a dla mnie dziecko zawsze było tym co los zsyła najpiękniejszego i jest skarbem największym. Tak więc kariery zawodowej nie zrobiłam i nigdy nad tym nie ubolewałam. Zostawiłam to mojej mamie ;)

Po drodze skończyłam studia. Takie, jakie chciałam zawsze skończyć, czyli resocjalizację i grzecznie już zrobiłam tytuł magistra. Kierunek wybrałam dla interesującej mnie tematyki, a po studiach założyłam firmę z zupełnie innej dziedziny. Lubiłam wdrażać programy, a że jedyny dział mi dobrze znany to była oświata, w której pracowałam najdłużej, to wybrałam programy oświatowe, i na tym polu działałam 8 lat. Córka dorosła, urodziła dziecko, wyszła za mąż, wyjechała do Anglii, została sama z dzieckiem i ..... poleciałam do niej bo 'dzieci są najważniejsze'. Poleciałam na święta i jestem tu już drugie święta. Poleciałam znając rosyjski i niemiecki w stopniu: 'to było 12 lat nauki, ale 30 lat temu'. Angielskiego nie znałam wcale. Na miejscu już podjęłam decyzję o zostaniu dłużej. Nie na stałe, ale dłużej. Impuls? Na pewno nie decyzja przemyślana, czy świadomie podjęta. Mój wewnętrzny głos mówił: musisz pomóc i nie słuchaj tych doradców, co mówią wychowałaś, odwróciła się, to masz się wypiąć.

No i chyba dobrze zrobiłam. Córka od razu wrzuciła mnie w system, sama pracując na pełnym etacie w social service, nie zapomniała o moim czasie wolnym, czy nauce języka. Po roku nauki i ostatnich wydarzeniach, co prawda na E2 się jeszcze nie odważę iść, ale już sobie zaczynam dawać radę. Beginner i E1 zaliczyłam do diagnozy. Po diagnozie muszę poczekać, ale mam nadzieję wrócić do języka, a i szpital da mi niezłego kopa do nauki. We wrześniu zrobiłam badania przesiewowe i ... w 2 tygodnie diagnoza: rak II. Tym samym powstał nowy podrozdział: Cancer.

Coś jeszcze? Pozbierałam się, będę walczyć bo moje dziewczyny potrzebują matki i babki jeszcze jakiś czas. Boję się tego, co mnie czeka, ale ponieważ szukam informacji o angielskiej walce z rakiem na poziomie pacjenta i nie znajduję, to opiszę to tutaj. Tak czy inaczej może się kiedyś komuś przyda.

30-12-14 Z ostatniej chwili: zostałam self-employed w dzidzinie hand made, czyli babcia wielofunkcyjna z rakiem i działalnością gospodarczą w Anglii. Wesoło się robi....

04-02-15 Dostałam rozpiskę zabiegów chemio i radioterapii. Zaczynam 25.02 i kończę 01.04 pierwszy cykl terapii w wersji łagodniejszej. 5 dni w tygodniu po kilka godzin w szpitalu i dwa dni oddechu w domu wśród bliskich.
12-03-15 Jestem na najlepszej drodze do pełnego wyzdrowienia, wszystko przebiega dobrze, moje samopoczucie jest lepsze niż oczekiwane. Dostałam pierwsze informacje o drugiej części terapii. Różowo nie będzie, ale jestem gotowa na walkę o zdrowie.
08-12-15 Jak widać pomimo, że różowo nie było, dałam radę i nawet dość zgrabnie wróciłam do żywych. Teraz przez pięć lat mam kontrole co 3 miesiące i kiedy każda z kontroli będzie przez pięć lat bez komórek rakowych, będę mogła uznać się za zdrową. Jeśli jednak znowu gdzieś odezwie się przerzut to wracamy na boisko i walczymy o kolejny czas wśród żywych. Najtrudniejsze było poukładać sobie to wszystko w głowie i nauczyć się żyć z rakiem na pokładzie, czyli z przysłowiowym granatem w torebce bez przekonania że zawleczka nadal jest na swoim miejscu. Ale słowo, że z dobrym zespołem wspierającym można to osiągnąć. Dlatego uważam bezwzględnie, że dbanie o dobre relacje z ludźmi to podstawa naszego życia. Ja mam szczęście, bo własnie takie mam moje dzieci. Łut szczęścia w tym wszystkim też ma duże znaczenie. O dobrych zespołach medycznych nie muszę przecież pisać, bo bez tego nasze szanse na życie cholernie maleją..... Ja dostałam całą górę dobrych kart do tej gry, ale bez asa w rękawie, więc cały czas stawiam na kontrolę i pozytywne otoczenie.
07-01-2016 Czas uzupełnić daty. Wizyta kontrolna z styczniu wypadła pozytywnie. Kolejna w kwietniu z MRI. Cholera co za komedia, że moje życie składa się na etapy po 3 miesiące. Od kontroli do kontroli. Za rok ma być lepiej, etapy maja mieć po cztery miesiące. To się nazywa szybko powrót do zdrowia... A poza tym wróciłam na kurs angielskiego od 23 lutego. Na razie nie wiem ani ile będzie trwał, ale kurs jest świetny, jedna nauczycielka i my trzy kobitki. To prawie jak nauczanie indywidualne.
Kurs skończył się, kiedy zostałam sama z nauczycielką. Jak widać, nie każdy chce się uczyć.
09-2018  Malwina zapisała mnie do College na angielski. No i pierwszy rok zaliczyłam z wynikiem pozytywnym czyli pass i do przodu.
05-2019 MRI i nadal czysto. Cztery lata drogi do zdrowia i za rok ostatnie badanie MRI.
09-2019 Kolejny rok angielskiego w College i pomimo, że co jakiś czas mam wrażenie, że cofam się i nic nie rozumiem, to obiektywnie muszę przyznać, że College był najlepszym dotąd pomysłem na język. 
09-2020 Już wróciłam do zdrowych. Do zupełnie zdrowych, bo ani jedna komórka raka nie przetrwała przez 5 lat i tym samym zostałam uznana za wyleczoną. Co prawda ten rok sponsoruje Covid-19, a ten wirus wrzucił mnie do worka wysokiego ryzyka, bo 60tkę w między czasie przekroczyłam nie zauważalnie, no i nie ma co się oszukiwać. Młodsza już nie będę, a z górki zjeżdża się ponoć szybciej.
No ale na razie trzymam się ramy i się nie damy.