2 stycznia 2016

One Little Word.

Pierwszy stycznia i jak co roku wszyscy robią postanowienia noworoczne. A ja? A ja postanawiam w tym roku być dla siebie najlepsza pod słońcem. Będę się rozpieszczała, pozwalała sobie na wszystko czego zawsze sobie zabraniałam, bo nie wypada, albo co inni powiedzą. W tym roku i w tym miejscu gdzie jestem nie będzie to żaden wyczyn, ale dla mnie to ważne, że mogę być zupełnie wolna od sztywnych ram rzeczywistości w jakiej żyłam.
Było co powinnam, czego nie powinnam, dasz radę, silna jesteś, poradzisz sobie, jak nie ty to kto niby miałby.... i tak dalej i w tym stylu. A od dzisiaj robię to co lubię i wcale nie znaczy że od craftowania nie odejdę. Jestem otwarta na wypad do foczek na wybrzeże, bo podejrzewam, że jest już ich tyle, że warto przykręcić małe tele i wziąć głuptaka na statywie, żeby nagrać kilka minut tego spektaklu foczego.  Tak, lubię ugotować dobry obiad i patrzeć, jak moje dzieciaki jedzą z apetytem i podgadują milucho, czy nie zrobiłabym .... i tu następuje wynalazek rodem z lat 90 tych, na który sama na pewno bym nie wpadła. Jak przysłowiowe dzisiejsze śląskie jedzonko. Roladki wołowe z kluskami śląskimi i kapuchą.
Tak, kocham te długie rozmowy z moją wnuczką, kiedy leżymy sobie na moim wypasionym łóżku na pilota i oglądamy bajki, dyskutując o postaciach i jestem mocno wprowadzana w świat postaci pony, a ostatnio w mine craft w wersji tabletowo-zabawkowej. My tak po prostu lubimy spędzać ze sobą czas.
A teraz trafiłam na project life prowadzony przez Kasię z worQshop i chyba wsiąknę w niego, bo zgrywa się z moimi poszukiwaniami na stworzenie historii naszej rodziny dla wnuczki. Historii pomalowanej toną zdjęć na komputerze i scrapbookingiem podszytym miłością do art journal. Co z tego wyjdzie, to czas pokaże. Może wreszcie moje chaotyczne zapiski poukładają się w jakąś całość z pożytkiem dla ... chociażby dla mnie.
A dzisiaj chyba wydrukuję jeszcze Planner i może coś sobie przypomnę do wpisania na styczeń.... poza kolejnym spotkaniem z moim zespołem od którego oczekuję samych dobrych wiadomości. Wszystkie złe zareklamuję, bez cienia wstydu.
Wracając do projektu, podoba mi się idea zdjęć w oprawie słownej z minimalistycznym opisem. Ilość zdjęć, którą robiłam w zeszłym roku nawet wtedy kiedy lustrzanka leżała bo strasznie przytyła i kompletnie nie nadawała się do dźwigania, to miałam małego głuptaka z zoomem optycznym i robiłam zdjęcia jak nawiedzona. Teraz muszę pomyśleć o tym kiju do sweet selfie i wreszcie robić auto pstryki, żeby wnuczka miała jakąś pamiątkę z widokiem nawiedzonej babci. Trzeba poszukać co byłoby najlepsze w naszym przypadku.... Kilka pomysłów podpatrzyłam u Kasi i na pewno je użyję. Planner już widzę, że się przyda, a dalej się zobaczy :)))

ps. te kartoniki na pierwszym zdjęciu, to oczywiście rolki z papieru do ... czterech liter po zwałkowaniu gotowe do kolejnych mini albumów. A mini albumów nauczyłam się też od Kasi, ale innej ;))) Ale o tym, jak zrobię wreszcie zdjęcia tych albumików, zanim wszystkie do końca znikną.....

Brak komentarzy: