9 lutego 2017

Przed kontrolą po drugim roku życia z rakiem.

Drugi rok po radioterapii i chemioterapii, a ja nadal żyję. Jestem żywym zaprzeczeniem poglądów szarlatanów od cieciorki, wlewów witaminy C lewoskrętnych i ziółek. Co prawda można mnie zakwalifikować do tego 2% przypadków, których chemia nie zabiła, ale słowo daję, że takich przypadków spotykam wiele na wizytach kontrolnych w przychodni, które tutaj odbywają się regularnie, w pierwszym roku co trzy miesiące, w drugim co cztery, w trzecim jeszcze nie wiem, ale myślę, że się dowiem. Jedyne tabletki jakie łykam regularnie, to Fluoxetine 20mg, czyli prozac w postaci zielono kremowych tabletek na opanowanie myślenia o raku. Bardzo skuteczne, bo nie otumaniające i bez skutków ubocznych odsuwających od życia, a zwłaszcza od wsiadania za kółko.
A dlaczego piszę? Dostałam linka do szarlatana Jerzego Zięby, który leczy wlewami z witaminy C. Oczywiście ma super osiągnięcia, których nikt ze świata medycyny nie chce widzieć i tłum wyleczonych, który musi ukrywać, że to zasługa Zięby, bo skrzywdziliby lekarzy, którzy w tajemnicy czasem bohatersko stosują te wlewy w szpitalach.....  Co ja na to? Oczywiście że stosuję sporo naturalnych metod wspomagania leczenia. Używałam i nadal używam wiele ziół w mojej kuchni. Piję namiętnie herbatę z czystka  z miodem, imbirem, cytryną i miętą. Używam ziół, których ponoć rak nie lubi, ale to wszystko jako taki mój minimalistyczny wkład w naturo-terapię, bo tak naprawdę nie potrafię nie wiem jaką głupotą bym musiała się skazić, żeby podejrzewać mojego lekarza o mordowanie mnie po dogadaniu się z przemysłem farmaceutycznym i zamiast leczyć, to po prostu dbał, żebym nigdy nie wyzdrowiała. Takie bzdury to nie dla mnie. Wiedziałam, że z rakiem łatwo nie będzie, wiedziałam, że prawdziwego leku na raka jeszcze nie wynaleziono, wiedziałam, że terapia którą mi zaproponowano jest mocno inwazyjna i niesie za sobą bagaż ryzyka powikłań i zagrożeń. I zgodziłam się na nią, bo tylko ona dawała mi szansę wygrać życie. Że są koszty? Oczywiście że są, ale zachowałam życie całkiem dobrej jakości i na szali tego wszystkiego opłacało się, a że rak może wrócić? Oczywiście, że może wrócić i oczywiście, że nie ma tutaj żadnych schematów z tego co widzę w około. Ale ja nadal żyję, mam się dość dobrze i zbieram siły, bo muszę być silna żeby w przypadku nawrotu moje body dało radę. I tak, jestem po tej stronie, po której jest nauka, wiarę zostawiam słabym, którzy z faktami mają problem się pogodzić.... ja jestem pogodzona z życiem, ale i z tym, że umrę wcześniej niż kiedyś myślałam i pewnie dlatego korzystam z każdego dnia zgodnie z moim zapotrzebowaniem, a nie pod dyktando tych, co wiedzą lepiej co ja powinnam,
I jeszcze dorzucę coś co mnie trzyma w Anglii i nie pozwala myśleć o powrocie do kraju. Już pomijam polityczną szopkę z narodu, bo i tak część tego narodu dalej nie widzi, gdzie ta droga prowadzi, a ich wiara nie pozwala im myśleć racjonalnie jak na ludzi przystało. Zatrzymam się tylko na zdrowiu. Miesiąc temu byłam na wizycie kontrolnej. Jak w zegarku, co 4 miesiące mam planowaną taką wizytę i jest to dla mnie najważniejszy punkt w harmonogramie pod który dopisuję dopiero całą resztę. No więc usłyszałam że przed kolejną zrobimy badanie krwi i CT pełne. Skierowanie na badanie krwi dostałam od ręki z datą: marzec 2017, czyli mam w marcu podjechać do szpitala, wziąć numerek i w ciągu kilku, kilkunastu minut dać łapkę do pobrania trzech ampułek krwi. O CT zostanę powiadomiona pocztą. Uwielbiam mojego lekarza, uwielbiam porządek na onkologii i traktowanie pacjentów jak ludzi, którzy czują, myślą i czasem się boją, a czasem nie wiedzą. Nie ma pytań głupich, nie ma pytań dziwnych. Jest pełne zrozumienie. Jak u profesorów endokrynologii w warszawskiej przychodni na Koszykach. (najlepsi na świecie i wiem co mówię).
No i za kilka tygodni dostałam list z zaproszeniem na CT Thorax abdomen pelvis with contrast, czyli CT z kontrastem brzucha i miednicy. Na moje pytanie czy coś się dzieje, usłyszałam że nic, wszystko jest w najlepszym porządku, ale trzeba kontrolować, żeby nas nic nie zaskoczyło. Zwłaszcza że ja nie chcę się po uskarżać na raka. Kiedy przyszło zaproszenie na scan jak zwykle dołączona do niego była kartka z opisem badania i zalecenia przed badaniem. Teraz już sama siadam do takiej kartki i z ołówkiem w ręce tłumaczę sobie cały tekst traktując to jak wprawkę z nauką angielskiego. Więc mam przybyć 10 minut przed badaniem, godzinę przed badaniem wypić powoli prawie litr wody... a właściwie też możecie sobie zrobić wprawkę językową ;))


A dzisiaj dostałam kolejne zaproszenie na badanie wzroku.... Chyba czas najwyższy nazbierać troszkę kasy na ładne oprawki ;)